Jedenaście miesięcy tego roku czuję w kościach i zwojach, i w sercu. Czuję jakby trwały, co najmniej trzy lata. Postarzałem się. Dojrzałem.
Do dzisiaj wydawało mi się, że otrzymywane lekcje pokory są dawką wystarczającą, zupełną. Nic z tego! Dzisiaj dostałem końską dawkę. I jestem za nią wdzięczny. Rozchodzi się po mnie jak narkotyk, jak szklanka wódki wypita haustem.
Oceniam ludzi szybko. Nie powierzchownie, ale dzieję się to na tyle prędko, że potem trudno mi zmienić zdanie. Wydaję mi się, że wiem o drugim człowieku, wystarczająco dużo, by przyprawić mu gębę.
Głupi, głupi, głupi ze mnie człek. Jednak nie dojrzałem.
Usłyszałem dzisiaj COŚ (od osoby, którą miałem za trzpiotkę-podlotkę) co mną do teraz trzęsie.
Inni mają swoje światy. Nie wyjmują – jak ja – flaków na zewnątrz. Może, dlatego ich boli mocniej i inaczej. Ale nie są mniej sfaulowani przez życie.
Już nigdy nie będę oceniał nikogo po grze pozorów. A osobie, o której piszę, jestem wdzięczny za DOBRE DANIE MI W PYSK!