Rozproszony
jak stado liści
cóż napiszę
Jerzy Harasymowicz/ jesień:
no właśnie, a inne moje zdjęcia na http://fotoforum.gazeta.pl/u/gare_j71.html
Rozproszony
jak stado liści
cóż napiszę
Jerzy Harasymowicz/ jesień:
no właśnie, a inne moje zdjęcia na http://fotoforum.gazeta.pl/u/gare_j71.html
Dostałem dzisiaj trzy niezwykłe prezenty. Każdy inny. Od ziemi do nieba.
Piękna karta – to dzieło Rybiookiej, cudowne frazy „Tkanie ognia” – to dar Latarnika. Opłacona jedna z wielu zaległych faktur za telefon i net – to dobro mojego wieloletniego Przyjaciela „S”.
Kartę zobaczy także Szymon, bo to dla nas obu. Wiersze będę „brał” jak aspirynę. Telefon i net nadal pomogą szukać pracy i być tu z Wami.
Dziękuję – to piękne słowo, ale nie oddaje w pełni wiary w drugiego człowieka… To coś więcej. Niewypowiedzianego.
A, że jestem zachłanny, czekam jeszcze na wylosowaną u Matyldy książkę Michała Witkowskiego!
1.w zupie pływają muchy
wypadły ci z nosa
2. na spłatę masz czas do jutra
już rachuję twoje kości
3. nie spałeś od trzech dni
wymyśliłeś koło?
4. boli ją głowa
a uda zapraszają migrenę
5. nie ma wódki
jest tęsknota
Między chwilą pytania, a chwilą odpowiedzi upływa jakiś czas. W czasie tym narasta napięcie. Co się stanie? Czas napięcia jest czasem, w którym konstytuuje się zaczątek wspólnego wątku dramatycznego, który będzie wiązał dłużej lub krócej zapytanego z pytającym. Pytający i zapytany przynależą do siebie. (Józef Tischner, Filozofia dramatu)
- Czy dostanę tę lub inną pracę?
- Dlaczego tak niewielu ludzi jest obok mnie?
- Dlaczego nie wygrałem w totka?
- Kiedy przestałem rozróżniać dobro od zła?
- Co zjem jutro na śniadanie?
- Za co i z czego tu żyć?
- Dlaczego poszedłem kilka lat temu do kasyna i tam ugrzęzłem?
- Dlaczego nie potrafiłem być dobrym mężem?
- Dlaczego nie chciałem słuchać?
- Czy mój Syn będzie szczęśliwym człowiekiem?
- Kiedy i czy w ogóle spotkam się z moją Córką, Weroniką?
- Dlaczego Jacek Zieliński jest trenerem Lecha?
- Dlaczego Al Pacino tak późno dostał Oscara?
- Dlaczego Ian Curtis się zabił?
Etc……………………………………………………………………………….
Środków brakuje na wszystko… Jestem jak ten kot. Widzę tylko na jedno oko. Ale! Dostrzegam jeszcze piękno świata. Gotuję, duszę i piekę tanie warzywa. Łażę godzinami po mieście, podpatrując zachody i wschody słońca. Mrużę oczy do kobiet małoletnich i dojrzałych. Czekam. Na co? Na normalne życie. Koncert życzeń się skończył. Teraz może być już tylko… powszechnie. Żyć by żyć, by zrozumieć, naprawić, poukładać.
Wczoraj i dzisiaj od szóstej pracowałem nad prezentem dla siostry i kuzyna mojej Byłej…(40 lat skończyły biedaki). Nic nie wychodziło, ale wreszcie szósta wersja plakatu jest… akceptowalna. Teraz… jakoś muszę to wydrukować… I głowię się nad wyjściem nad Maltę lub wyjazdem do lasu. Woda i drzewa dodają spokoju.
Aby kot nie udawał mroku, dołączyłem piękno miejskiego wieczoru…
Niebieskie paznokcie
zamiast w twoje plecy
wbijają się w folię rękawiczek
podadzą bułki
na samotne śniadanie z Jolą z piekarni
Dotyka karku
siwe pukle spadają na buty
w nożyczkach odbicie przyszłości
wasze dzieci
ona z kokardami w warkoczu
on z pióropuszem osadzonym na uszach
Pomidory
dymka
dwa dwadzieścia reszty
roisz o zostawieniu napiwku
za te oczy
za delikatność czerwonej skórki
Długa igła w plastikowej rękojeści
dłoni
wysysa życie
brakuje jednego rozpiętego guzika
fartucha
by była twoją tuż po dyżurze
pójdziemy duktem pomysłów
ale najpierw na wódkę
upić się
będzie łatwiej pobłądzić
lepiej zboczyć
odskoczyć
pójdziemy za siebie
ale najpierw do kościoła
pomodlić się
będzie łatwiej pobłądzić
lepiej zboczyć
odskoczyć
pójdziemy brzegami topielców
ale najpierw do łóżka
wyspać się
będzie łatwiej pobłądzić
lepiej zboczyć
odskoczyć
pójdziemy do matek i ojców
ale najpierw do dzieci
pobawić się
będzie łatwiej pobłądzić
lepiej zboczyć
odskoczyć
Codziennie koszmary, nowe historie zjadające mnie nocą…
Wdrapuję się na dach szałasu, wyżej gołębnik i gapiące się na mnie ptaki. Gapią się jak spadam, jak lecę…
Opadam do lodowatej wody. Pośliznąłem się na lodowcu. Wszędzie biała głusza. Nie powinno tu być drzew, a jednak szumią, tańczą…
Dziewczynka goni mnie w „maluchu” na polnej drodze z podróbką asfaltu u stóp. Uciekam, ale po kilku metrach przewracam się o wystający konar. Mam zakrwawione kolano, z ust pluję piaskiem i żabami. Odwracam się. Dziewczynka śmieje się i pokazuje wskazujący palec…
Wyciągam kolejne wodorosty. Żadnej ryby. Zielone sznury odkładam niezgrabnie na pomoście, ale po chwili odpełzają. Wracają w toń jeziora. Zaciągam się dymem papierosa, popijam Stocka. Ryby w akrobatycznych figlach śmieją się do mnie z nad lustra jeziora…
Z pustej lodówki turlają się małe pisklęta. Lgną do mnie. Ogrzewam je w dłoniach ręcznika. Otwieram, zamykam. Piekło-niebo. Moje palce całe w odchodach piskląt, ale ich już nie ma. Wróciły do lodówki…
Irytuję mnie ten bezruch.
W lesie… mógłbym zamieszkać na stałe. Tam wszystko jest proste, łatwiejsze. Nic mnie nie bolało, nie męczyło. Wróciłem i…padam, jakbym przez tydzień ciężko pracował fizycznie … A ponadto krążą mi się „po i w” głowie pytania: - co dalej, jak dalej?
Ten czas (ostatnie miesiące) uczy pokory i wyostrza węch, słuch i wzrok. Niewielu jest ludzi, dla których jeszcze cokolwiek znaczę. Teraz to wiem!
Chciałbym gdzieś wyjechać. Na rok, dwa. Popracować i zapomnieć. Pamiętać i chcieć wrócić…
Mógłbym robić prawie wszystko… Bo zanim zostałem (…) byłem kelnerem, szefem kuchni (bez papierów), pomocnikiem kierowcy, pracownikiem zamrażalni, ogrodnikiem…
Aby ktoś dał mi jeszcze szansę. Ostatnią?
Lepiej jest w dziczy, bo:
- po złowieniu szczupaka Sz. mówi do innych: - To mój tata! Tylko mój!
- po znalezieniu czaszki dzika, czuliśmy się jak odkrywcy kości dinozaura!
- a, gdy pojawiały się borowiki marzyliśmy o szybkim posiłku…
- Jego pierwsze ziemniaki z żaru ogniska (- Ale smaczne! Lepsze od ryby…)
- gdy pająki obłaziły nas podczas wypraw czuliśmy się jak bohaterowie filmów sci-fi…
- a, gdy zapadała noc i tliło się ognisko dobiegał cichy głos Sz. – Będę się mógł do Ciebie przytulić w namiocie?????????????
- podczas kąpieli śmialiśmy się ze spadających staników!
Niestety, wróciliśmy!
Dzienniki Gombrowicza, wędki, suche zupki, ochota na grzyby i ryby. Muszę odpocząć, bo czuję, że coś niebezpiecznego łapie mnie za szyje… Duszę się. Kilka dni powinno mi pomóc. Jedziemy z Szymonem za parę godzin pod namiot. Najlepiej nam razem. Po prostu spokojniej.
1.
- Umiem pić piwo, nie nalewać.
- To chcesz tę pracę?
- Może lepiej w kuchni…
- Żebyś wszystko zjadł?
- To na zmywaku!
- Mam zmywarkę.
2.
- Znasz zasady ortografii?
- Jestem pojętny.
- Nie pytałam o przyszłość…
- Znam. Gubię się jedynie w interpunkcji.
- To znaczy?
3.
- Przeniesie pan te worki do magazynu i wróci tu do mnie, wtedy porozmawiamy.
- A co jest w tych workach?
- Jak pan dźwignie, sam pan się dowie.
- A dlaczego miałbym to zrobić?
- Bo mi się nie chcę, a pan szuka pracy. Wyręczy mnie pan.
- A pan decyduje tutaj o zatrudnieniu.
- Ależ skądże, gdy przeniesie pan ładunek, powiem panu jak dojść do pana Włodka, a wtedy dowie się pan, co dalej…
Wracam do ciebie codziennie
Około czwartej nad ranem
Chrapiesz miarowo, trochę śmiesznie
Stara koszula, kupiona piętnaście lat temu,
zakrywa ramiona
Wałki we włosach lepią się do mojej byłej poduszki
Siadam na rogu z bosymi stopami, dąsam się do twoich
wystających spod kołdry
Zapalam papierosa, ale uchylam też długą ręką okno
Nie możesz wiedzieć, że tu byłem
Muskam jeszcze opuszkami policzek
Lecę
Uchylam żaluzję
Jest już po szóstej
Wychodzisz do pracy, ale zdziwiona
zamykasz okno
Wrócę jutro
Wybuchłem dzisiaj. Wulkan emocji. Nazwałem wszystko co mnie boli i bolało. Podsumowanie wielu lat… A teraz? Teraz – jak zwykle – głupio mi i boję się konsekwencji swoich słów. Wiem, że zdania, które wypadały ze mnie niczym z karabinu maszynowego, są prawdziwe, a ich sens tkwi we mnie od lat. Ale chyba czasami warto pewnych rzeczy nie nazywać! Niewielu jest przygotowanych, by usłyszeć litanię żali i wątpliwości… Teraz będę się gryzł i „szczypał”, a słuchacz zapewne klnie pod nosem i kolejny raz powtarza: - Ale z niego dupek.
Sens mojego samotnego żalu znowu straci sens…
Jestem nakręcony. Zły na kilku, wściekły na wielu… Nie lubię kłamstw i oszustw. A jakoś dzisiaj zabolały mnie ich następstwa…
Nie mogę się wyciszyć, uspokoić. Tak już jest, gdy nadzieja jest tylko ułudą… Dość tego enigmatycznego wtrętu… Mam nadzieję, że to minie. Z Wojaczka:
Włosy są smutne: mózg nawiedzony
Dumnym obłędem nie chcę dbać o nie
Byliście kiedyś na mszy we własnej intencji? Ja byłem dzisiaj-wczoraj. Przyjechał mój przyjaciel. Ksiądz S. Byłem w kościele z synem i jego mamą, potem gadaliśmy, wspominaliśmy. Pieniędzy brak, ale na duszy lżej. Swobodniej.
Wpadł z daleka z dobrym słowem i swoim nieodłącznym uśmiechem. Wieczorem na Starym Rynku jedliśmy, maczaliśmy palce w fontannie przeszłych wydarzeń ogólniaka i wypitego wina marki Wino w kaszubskim parku…
Czasami warto pomodlić się wśród bliskich!
Wiruję i wariuję. Liczę i odliczam. Wzywam i wyzywam. Pozwoliłem Sz. oglądać „Władcę Pierścieni” (nie krytykujcie zbytnio!), a sam układam swoje bajki na stole kreślarskim. Powoli, leciutko kładę słowa niczym kolory i delikatne kreski. Nic. Bazgroły. Zalewa mnie rzeka zwątpienia i okrucieństwa. Nie mogę uwierzyć, że tak bardzo, tak nisko upadłem, a mój skowyt tylko odstrasza, nikogo już nie nęci, nikt w go nie wierzy. Nikt nie pomoże.
Za kilka dni nie będę miał gdzie mieszkać i już wiodę myśli nogami szlaków upodlenia i upadku. Skończenia.
Jest we mnie tyle nadziei, jest we mnie tyle zwątpienia. W siebie, w innych.
Gdy wychodzę na zewnątrz dostrzegam piękno łydek i muskuł, zwichrowane czupryny i brudne palce. Dziwię się moim zdziwieniem. Widzę, czego nie widziałem. W bełkocie rozmów i swoich obserwacji tracę wiarę w ludzi, chociaż wydają się tacy piękni. Modlę się skąpo, ale staram się dobierać odpowiednie słowa. Najpierw o nagłe dobrodziejstwo, potem o szybką śmierć. Wszystko jest nadzieją…
…ostatni raz byłem u spowiedzi wiele miesięcy temu – wyszeptałem, by czekać na potok przewin, które stały mi w gardle niczym łyko.
Gdy usiedliśmy z Sz. w ławce, zapytałem Go czy pójdzie do komunii. – Tak – odparł. Bałem się pytania zwrotnego, a potem tliły mi się pod kopułą złe uczynki i wyglądałem spowiednika. Dostrzegłem go podczas homilii. Na glinianych nogach z kręgosłupem z plasteliny podreptałem, przepuszczony w kolejce przez 17-latka, zacząłem…
Dzięki Ci Boże! To była rozmowa, nie wyliczanka, nie przesłuchanie, nie napominanie.
Najczęściej mówiliśmy o nadziei.
Myślę teraz już PO o cudzie, kolejnym, małym. Lepiej mi. Chociaż na chwilę!
Niebezpieczna zabawa w warcaby
gdzie po kilku ruchach trup ściele się gęsto
bawi mnie od dziecka
bywałem mistrzem na koloniach i zimowiskach
a gdy instruktor gry
miażdżył moją nauczycielkę rosyjskiego
w sierpniową noc kuchni schroniska
wielką srebrną chochlą
rozpłakałem się na wszystkie pokoje
on uciekł
ona naga przybiegła mnie przytulić
zapinając pierwszy guzik piżamy
był skandal
dzień przed finałem do trzech zwycięstw
zaspałem w jej podbrzuszu i brudnej pościeli
cudownej krwi
szepcząc
K o r n e l i a
Piękna kobieta w kusej sukience w groszki. Buty też w grochy. Okulary. Spięte krucze włosy. W moim wieku (jak wyznała), ale wygląda na dziesięć lat (!) mniej. Seksizm? Nie! To kobieta – szefowa, która poświęciła mi swoje „cenne” 45 minut. Rozmowa się kleiła, układała, ale efekt nieznany. – Bo jeszcze nie wiem. O! Jeszcze sporo kandydatów, no i nie zna pan niemieckiego i z angielskim słabo, a hiszpański może okazać się niewystarczający. Ale ma pan tyle umiejętności, takie doświadczenie – ciągnęła. – Niech pan przyniesie swój ostatni projekt, ocenię i proszę o ocenę naszych. Musi mi pan mi dać (nawet) dwa tygodnie!
I tyle z rozmowy kwalifikacyjnej… Czekanie…
Podobałoby mi się tam. Podoba mi się tak silna szefowa, która usprawiedliwiała się przede mną z ułomności swojego języka. – Częściej mówię po niemiecku, angielsku… Żadnych wad nie zauważyłem, a ona?
Wróciliśmy! Bo musieliśmy! Jutro o godzinie 10. mam rozmowę kwalifikacyjną (trzymajcie kciuki!). Ale:
- najpierw zalało nam namiot i o czwartej rano ustawiałem go na nowo;
- Sz. przeczytał mi dwie książki przygód „Koszmarnego Karolka”;
- słuchaliśmy Trójki dniem i nocą – Sz. pytał o każdą piosenkę, którą uznałem za „zajefajną”;
- ognisko paliło się bezustannie,
- Sz. złapał około stu płotek i uklejek, ja kilka okoni i szczupaków (największy spadł nam dzisiaj z pomostu, bo trzęsły mi się nogi i nie podałem ci tato podbieraka);
- kąpaliśmy się trzy razy dziennie;
- zebraliśmy grzyby na piątkowy obiad;
- spotkaliśmy kilku idiotów, dla których las jest koszem na śmieci;
- spotkaliśmy jednego debila, który dla zachcianki ściął pięć drzew, bo nie mógł łowić ryb;
- razem baliśmy się żmij (dwóch);
- rozmawialiśmy o sprawiedliwości, miłości, Bogu, powstaniu Warszawskim, podróżach;
Wróciliśmy, bo musieliśmy…
- Tato, ty jesteś zupełnie inny niż mama…
- To źle?
- Nie. Mama jest bardzo kochana, a ty kochany inaczej…
- Nie rozumiem?
- Ale ja rozumiem (i długi śmiech)!
Jest Szymon. Namówił mnie, bo On przekona mnie do wszystkiego. Nie mamy „środków”, ale spadamy stąd… Bierzemy namiot, wędki, radio, latarkę i prosimy mamę Szymona, aby nas wywiozła kilkanaście kilometrów poza Poznań. Nad jeziora, w las, w spokój!
Powoli się zbieramy, składamy, planujemy. Trzy, cztery dni. Za kila godzin. Myślcie o nas dobrze!
Latałaś w moich ramionach
kilka metrów nad dachami gór
gdy schodziliśmy do lądowania
zahaczyłaś sukienką o wystającą jodłę
na lewym pasie łóżka
nie spotkamy się za dnia
biegniesz po bułki
na śniadanie dla rodziny
w oddali
zasypiam wypatrując
twojej kłódki
w mojej pościeli