czwartek, 22 listopada 2012

Akt. Opowieści Holdena.

Wyglądamy, wypatrujemy stycznia. "Akt. Opowieści Holdena".
Będą piękne Kobiety, intrygujące wnętrza...
Szczegóły warsztatów już niebawem. Zapraszamy: https://www.facebook.com/warsztatyholdena

 

poniedziałek, 5 listopada 2012

Bez tytułu

Ktoś powinien
usłyszeć moje milczenie.

Miałem
kilka wizji.
Może jestem artystą.
Albo kapłanem, wizjonerem.
Jest też ewentualność,
że dopadła mnie polityka.

Opowiedzieć? Ogłosić?
Zebrać publiczność?
Mam zbyt wiele pytań, więc
jestem zwykłym
poetą.

W kilku słowach
wymyślam koło.
Używając interpunkcji decyduję
o śmierci.
Wołaczem zaczynam
miłość,
kończę samotność.

(Pauza.
Zmiana dekoracji.)

Nie chcę milczeć
gdy ty nie potrafisz
jeszcze mówić.
Będę cię uczył
szepcząc

do

brzucha.

środa, 24 października 2012

Powrót

Wróciłem po czterech latach do Warszawy.
Wróciłem i szukam. Codziennie od rana, potem dopada mnie irytacja. Następnie klnę. Potem szukam znowu i kolejna kanonada przekleństw.
Byłem pewien, że zginę w tłumie, że łatwiej będzie mi szukać, znaleźć.
Mam jednak szczęście, że spotykam znajomych złych i dobrych.
Gdy się robi zakupy w Tesco, które sąsiaduje z Agorą, to zdziwienie opada.
Słyszę: - A jednak żyjesz... Nie jest to pytanie, to jest zdziwienie oparte o krzyk, o przerażenie.
Żyję. Tyję od siedzenia i wiercenia paluchami w klawiaturze.
Co trzy dni dostaję wiadomości, że mi wyłączą, odłączą i wpiszą lub wypiszą.
Z miną dziewczynki z zapałkami proszę o zwłokę, cierpliwość, zrozumienie i wyrozumiałość. Przeciągam, wydłużam, wymyślam. I wtedy pani z radia bzdet dzwoni, że mam szansę na kasy w bród i dwa czajniki bezprzewodowe lub tapetę na czoło...
Tęsknię za Synem, do Szymona. Za Jego oczami, uśmiechem, opowieściami.
Sprzedam coś i pojadę. Na trochę, na chwilę, na oczu spojrzenie.
Żona wyszła, poszła. Zaraz wróci, przytuli, ogarnie myśli. Wyprostuje, uświadomi. Będę potulny.
A potem... kolejna porcja wertowania ogłoszeń, zgłoszeń, zachęt. Kolejna porcja przekleństw.

piątek, 19 października 2012

Zapraszamy na warsztaty fotograficzne

Więcej dowiecie się na naszej stronie http://www.fotoholden.of.pl/
Pozdrowienia z Warszawy:)

piątek, 13 lipca 2012

powrót

No i minął niemal miesiąc. Nic nie minęło. Trochę się skończyło. Kilka spraw rozpoczęło.
I kto by pomyślał, że hulaka i sowizdrzał zakocha się i ochoczo będzie opowiadał o tym światu?
Nie wiem, nadal nie wiem, jak i co począć, by codzienność była znośniejsza? Wciąż płodzę swoje nastroje na poczuciu winy i wstydu, ale dzisiaj, gdy obok mnie jest Żona, kilka spraw łatwiej się przełyka, łatwiej zapomina, lepiej pamięta.
Pewnie czeka nas podróż. Gdzie? Gdziekolwiek, by było inaczej. Po prostu. Gdzie praca, dom, chleb, herbata, kawa i papierosy. Kiedy? Kiedykolwiek.
Jakakolwiek przeprowadzka jednak mnie przeraża. Nie chcę być zbyt daleko od Szymona. Nie mogę i nie chcę przecinać pępowiny. Chcę być obok. Pytanie ile „obok” będzie miało kilometrów, metrów kwadratowych?
Odwiedziliśmy naszego Przyjaciela. Było... brak słów. Bo było rodzinnie, spokojnie, wyjątkowo. Na opisy przyjdzie pora kiedyś. Ważne było pewne niewielkie dla pozostałych, a dla mnie ogromne wydarzenie.
Przeglądając księgozbiór Andrzeja natrafiłem na „zagubioną” przeze mnie knigę” „Andrzej Bursa, Utwory wierszem i prozą”, Kraków 1973.
Przechodziły mnie dreszcze, gdy zebranym czytałem Pantofelka, Fiński nóż, Luizę i wiele innych. Nie jestem pewien, ale coś we mnie pękło i otworzyło się na nowo. Zamknąłem oczy i obraz mojego pokoju, gdy miałem naście lat, powrócił. Na jednej ze ścian wielkimi literami wypisałem Pantofelka, na fiszkach z gwoździami wędrowała w świetle Luiza...
Metafizyka.
Andrzej dał mi książkę - skarb, a następnego dnia na poczcie przeczytałem wiersz Bursy. L. przysłała mi jego kawałek, bo Ją naszło... A mnie znowu naszło by być dzieckiem...
„mówię sobie
ba
jutro słońce błyśnie”
(Mój dzień, Andrzej Bursa, 1957)

środa, 6 czerwca 2012

Ślub

W przyszłą sobotę. O godzinie 10. Żenię się.
Jedni mnie odwodzą od zamiaru, inni dobierają komentarze schludne, jeszcze inni niewybredne. Mają zabawę, ubaw, jazdę. Jest i grono dziwnie przychylne. Zdarzają się obojętni. Tych lubię.
Największy szacunek i podziw jednak budzi reakcja mojego Syna. Jego doping jest słyszalny przez moje serce i rozum.
Ci, którzy pukają się w czoło, a zarazem radzą mi bycie, a nie na całe życie podają argumenty, że jestem za stary, głupi, no i biedny.
Przytakuję, a ostatni podany przykład oklaskuję (bo o swojej głupocie nie wypada mi się wypowiadać). Tak! Jestem biedny.
Dokładnie cztery lata temu skończyło się moje szalone życie, gdy pieniędzy, whisky, hazardu było ile moja chora dusza zapragnęła.
Teraz nie mam pracy, żyję z dnia na noc. Zdarza się, że nie mam na chleb, a gdy mam kupuję papierosy. Przez pieniądze nie sypiam, nie dojadam, piję. Przez ich brak zrozumiałem, że można i trzeba żyć inaczej, chociaż trudno i dlatego czasami stoję na parapecie...
Żyję z pstrykania zdjęć (chociaż większość chce, bym to robił za darmo). Żyję też z darowizn i pożyczek. Czasami coś za kogoś napiszę, przepiszę, poprawię. Czasami nie robię nic...
Sandrę poznałem osiem miesięcy temu. Niewiele?
A ile trzeba, by tłum okrzyknął: TAK!
Najpierw ze sobą walczyłem, że nie mogę, że nie chcę, nie potrafię i przede wszystkim, że mnie nie stać. A potem poddałem się Jej miłości. Bezwzględnej, dojrzałej, pełnej. I uznałem, że mam prawo być szczęśliwy.
I jestem! Dzieli nas pokolenie. Nie dzieli nas nic.
Nie wiem, jak będzie po 16 czerwca z mieszkaniem, z pracą, z zepsutą pralką, próchnicą, z brakiem butów i chleba z serem. Nie wiem?! Jest jednak we mnie miłość. Taka, o którą się nie podejrzewałem. Taka, o której zapomniałem.
Nie żenię się z samotności, z powodu przegranej czy też dlatego, że jestem lekkoduchem. Robię, to z perfidnej, egoistycznej potrzeby bycia kochanym.
Ostatnie lata nauczyły mnie więcej, niż poprzednie 37. Wcześniej nie uważałem, nie dostrzegałem, nie analizowałem. Brałem!
Zachłanność doprowadziła mnie na dno. Czy dzisiaj daję? Próbuję, staram się. Nadal popełniam błędy, niektóre wciąż te same. Ale dzisiaj je dostrzegam, wcześniej miałem ogromną wadę wzroku...
Nie wiem dlaczego człowiek, którego uważałem za przyjaciela wyrzucił mnie na śmietnik?
Nie wiem dlaczego inni lubili mnie tylko wtedy, gdy miałem pieniądze i stanowisko?
Nie wiem nadal dlaczego dla wielu jestem gównem, a gówna nie należy ruszać?
Ale wiem, że poznałem przez ostatnie cztery lata ludzi, od których uczę się, których wypatruję, za którymi tęsknię i których kocham.
Przestałem dwa lata temu pisać bloga codziennie. Nie, żeby mi się nie chciało?! Tylko dlatego, że zrozumiałem, że moje codzienne zmagania obchodzą tylko mnie, a dla większości są zabawną lekturą przy obcinaniu paznokci...
A dlaczego napisałem dzisiaj? Bo miałem na to ochotę. Proste?! :)

poniedziałek, 28 maja 2012

za oknem

Którędy,
jak,
a kiedy?

Którędy – jakże to kuriozalne słowo,
gdy dochodzi się wniosków ostatecznych.
Którędy iść od początku?

Jak można było zaprzestać
pisać podania do Boga?
Jak należy zacząć modlitwę niedokończoną?
Jak krzyczeć, by usłyszały tylko anioły?

Kiedy miałem piętnaście lat
wystarczyły tabletki.
Potem.
Potem było zbyt wiele,
zbyt często.
Zbyt mało, zbyt rzadko.
Teraz wystarczyło milczenie,
zapomnienie, roztarganie.

Którędy iść,
jak dojść,
kiedy odkryję,
że za tym oknem jest jeszcze tyle do zrobienia?

niedziela, 22 kwietnia 2012

zdecydowałem

Miałem zamiar
wykręcić się
wyjść po papierosy
nie wrócić przed twoim czekaniem

przed domem
wtopiłem się
w pochód samotnych
milczeli odtrąceniem
patrzyli zazdrośnie

w bramie
pijaków i prostytutek
odrzuconych
pokręconych
zakręconych
uciekłem przed ołtarze

śpiewali
wstawali
siadali
manekiny samotności

zdecydowałem

czekałaś
licząc papierosy do mojego powrotu













wtorek, 3 kwietnia 2012

sukienka

O dziesiątej miałem
odebrać paczkę z pociągu
dwa kwadranse później
wyciągnąć nóż
ostry i połyskujący
rozciąć lniane powrozy
pięć minut później
lekko powoli uchylając
kartonowe wieko
miałem ujrzeć
suknię
białą lekko przybrudzoną
kroplami krwi

Zasnąłem
paczka przepadła
jest teraz pod Przemyślem
właśnie spadła z górnego regału
na kolana siwej konduktorki
najpierw odbiła się od łysiny
kierownika pociągu
przeklął
zasyczał
potem parsknął i dotknął
pudła i uda siwej pani
odłożył przesyłkę
dojechali

Dzwonię to tu
to tam
rwę włosy z głowy
krzyczę przez megafon
w Przemyślu:
oddajcie mi paczkę
ja tylko zasnąłem!
Nie chciałem!
niewielu mnie słyszy
paczka wraca
jest już pod Krakowem

Nowa ekipa przejęła
pociąg
wagon
przedział
karton
sznurki przecierają się
o stary pręt
dotykają pięknej
czerwonej taśmy
wielkiej paczki
od pewnego proboszcza dla
niepewnej siebie wiernej
pociąg dojeżdża do Wrocławia

Ruszam
na stację
na peron
na zatracenie
trzymam w ręku bukiet
w kieszeni wypłakane chustki i zapisane
rozkłady
odebrałem cię
jesteś
wróciłaś

Niewinna. Blada z kilkoma kroplami przeszłości.

środa, 8 lutego 2012

WIDOKÓWKI

Przedwczoraj bałem się śmierci,
dzisiaj boję się życia.

A wczoraj?
Co było wczoraj

Poranny dym i kawa z mlekiem.
Zadzwonił syn
z pytaniem co będzie na obiad.
W drodze szczekał na mnie mały pies,
gapił się wielki kot.
Średniego wzrostu 
kobieta śmiała się z dziurawych butów
konduktora.

A może było tak:

Konduktor zarumienił się, gdy
zobaczył ją. Kobietę o twarzy kawy z mlekiem.
W domu
syn kończył przygotowywać obiad.
Kot tulił łydki,
a pies lizał policzki.
Widziałem to w porannym dymie.

Przedwczoraj bałem się śmierci,
dzisiaj boję się życia.

A jutro?
Co będzie jutro.



piątek, 13 stycznia 2012

autoportret


wydaje ci się
wydaje mi się


omackiem wspomnień
składasz portret
w ciemności chcesz zobaczyć cień
w kałuży
odbite oczy
z mostu
skąpane w rzece ciało

galopem słów
przywołujesz dotyk
figurę dłoni
na karku
wszystko w pył
to dym
krótkotrwałe muśnięcie
nozdrzy

czernieje
spalam się
opadający kurz
zabrał mnie wicher
oszalały
rozniósł mnie
jestem tylko
ilustracją konania


wydaje ci się
wydaje mi się

poniedziałek, 2 stycznia 2012

szeptem


Z krzyku pozostał
szept.

Osądźcie sami!

Panie i Panowie,
komediant przedstawia
przypadek wariata i ślepca!

Zrywał bukiety
niewinne, zgrabne, naiwne.
W wazonach
puchły, brzydły, wariowały.
Suszył ostatki wspomnień,
znużony
jedną iskrą podpalił
spłowiałe
płatki, łodygi, liście.

Pan: Jestem przekonany
o jego niezdolności do pracy w ogrodnictwie.
Pani: Jestem przekonana
o jego niezdolności do miłości.

Czekajcie! Jeszcze chwileczkę.
Teraz finał.

Porzucił kwiaty,
odrzucił zapachy, kolory, delikatność.
Zaczął bluźnić, szydzić
w samotności.
Odszedł na suchoty, ze zgryzoty.

Z krzyku pozostał
szept
kwiatów.





statystyka