sobota, 31 października 2009
hipotezy
piątek, 30 października 2009
nastawienia
Chcę mi się żyć! W nocy dostałem esemsa od Przyjaciela. I trzyma mnie i nakręca. Tak, Stasiu – jeszcze IM WSZYSTKIM POKAŻEMY, do cholery!
czwartek, 29 października 2009
tak... i tak...
środa, 28 października 2009
światełka
wtorek, 27 października 2009
NIĆ
poniedziałek, 26 października 2009
susz
niedziela, 25 października 2009
CEL
sobota, 24 października 2009
garściami
piątek, 23 października 2009
Strefa rzeczy realnych
środa, 21 października 2009
LECĘ. Czeka
Śpiąc z kamieniem pod głową przez sen kruchy
Czuję ziarenko grochu uwiera pod językiem
(...)
I budzę się zaraz po nieskończonym polu
- słupy horyzontu stoją zawsze dalej -
Chodzę na czworakach szukam miejsca pod zasiew.
( z Rafała Wojaczka)
wtorek, 20 października 2009
pułapka
poniedziałek, 19 października 2009
Rachunki
niedziela, 18 października 2009
Samotna niedziela
sobota, 17 października 2009
warunek
piątek, 16 października 2009
kruszenie skorupy
SZKLARNIA
NIE MOGĘ usiedzieć (spokojnie). Robię kilometry na trasie kuchnia – pokój. Co pewien czas coś wkładam do słoików i cieszę się jak konik na biegunach. Kołyszę się i bujam z małych sukcesów…
czwartek, 15 października 2009
zdjęcia-zajęcia?
środa, 14 października 2009
rzeźbiarze
Wymięty, wygnieciony, taki mordoklejka…
Wiem! Macie rodziny, tuziny obowiązków przed południem i kopę do zaśnięcia.
Wiem! Jesteście samotni, gaz kojarzy się wam z wonią śniadań w pojedynkę, bo jedzenie straciło smak, tuż po tym, gdy odszedł…, odeszła…
Wiem! Macie przeklęte wspomnienia i kilka kredytów. Zamiast wina pijecie sikacze. W nocy budzi sen znużenia.
Wiem! Macie dosyć pochmurnych listów, głupich braków w odpowiedziach.
Wiem! Macie światy równoległe, porozrzucane cząstki elementarne i wolelibyście być teraz TAM, bo TU jest zawsze na opak, wspak, byle jak.
Wiecie! Jestem mordoklejka!
wtorek, 13 października 2009
BYĆ
Los przeciskał się przez tłum tańczących par, kierując się ku wyjściu.
(Jerzy Kosiński, Wystarczy być)
poniedziałek, 12 października 2009
ostrożność
…nie lekceważę jesieni. To zwykle zły czas dla mnie. Budzi się we mnie demon uzależnienia, bestia unicestwienia.
Były październiki i listopady spokojne. Ale kilka razy zaczynało się już we wrześniu i ciągnęło się, przeciągało na zimę, wiosnę, lato… i kolejną jesień. Pilnuję się, baczę na myśli i kroki. Wiem, że stąpam po lodzie. A ten tylko czeka, by wrócić do stanu pierwotnego i pociągnąć mnie na dno…
Sam się straszę? Nie! Sam się pilnuję.
Jadę jutro do przyjaciela. Darzy mu się uroczysty dzień. Muszę tam być i chcę. Czekam jego spojrzeń. Czasami myślę, że to, w jaki sposób na mnie patrzy, przywołuję mnie do porządku. Do pionu. Do równowagi.
Trwam w oczekiwaniu na wyjazd, trwam w wolnej od zła jesieni…
niedziela, 11 października 2009
Otwarcie?
Nieustanność myśli łechce nadzieje. Bronię się przed bezwzględnością przeszłych czynów. (Chyba) Wbrew zdrowemu rozsądkowi wciąż znajduję sobie zajęcia, które zżerają czas i złe myśli. W konfesjonale tłumaczyłem się dzisiaj ze swoich błędnych myśli i głupich czynów. Ksiądz radził zawierzenie i ja mu się poddaje…, ale w tej wierze muszę być aktywnym, czynnym. Próbuję się wymyślić od nowa.
Wiem już, że bramy mojej profesji są dla mnie zamknięte. Wiem, to szukając pracy, ale jestem wybredny. Cokolwiek będę robił nie ma to przynosić tylko pieniędzy, ale i satysfakcję.
Odrzucając i przewracając szpalty ogłoszeń wiem, że mógłbym robić dwie rzeczy. Zarabiać i się cieszyć! Zdjęcia i gotować.
Zdjęcia – trudne, bo muszę wyczarować aparat. Gotować – łatwiejsze, tylko jak zacząć, gdzie jest linia startu?
Nie mogę być zmyślony, ale muszę być stworzony. Na nowo. Przez siebie. Inni muszą tylko lub aż zapalić świeczkę, by dostrzec mój zapał, moją walkę o trwanie…
sobota, 10 października 2009
zamknięty...
Dzwoni właściciel mieszkania. Kręcę, zachowując pewność w głosie. Umawiamy się na „za kilka dni”…
Straceńcy – tacy jak ja – liczą, że cud może zdarzyć się w każdej sekundzie… Na cuda w byciu obok mojej byłej już nie liczę… (- A liczyłeś? – Tak!). Wczoraj i dzisiaj pomagałem jej w przeprowadzaniu, wyprowadzaniu, noszeniu, pakowaniu, sprzątaniu… I wiem jedno: Musi naprawdę upłynąć wiele czasu, aby mi wybaczyła. Jest w niej tyle zgorzknienia i bólu, że nawet w niewinnym przygotowaniu kawy, ona doszukuje się złego, czasu przeszłego. I mówi, mówi, mówi. Boli, boli, boli.
Traktuje mnie jak dobrego kompana, kumpla, przyjaciela. Jakoś nie mogę dopasować się do tej roli, ale chyba do niej pasuję…
Czekam na Szymona. Miał być dzisiaj, ale koledzy też mają swoje prawa. W wolnych chwilach zaprawiam, doprawiam i wyprawiam się z myślami w przyszłość, bo przeszłość ma smak zepsuty…
piątek, 9 października 2009
Odpowiedź
Drogi Panie!
Odpisuję na Pański błagalny list
tylko, dlatego, że nasza firma ma
Certyfikat ISO 90 2008.
Pańskie skomlenie o pracę
Gówno nas obchodzi (piszę specjalnie przez duże G,
by wiedział Pan jak bardzo mamy Pana w dupie).
Codziennie dostajemy około stu podobnych listów,
ale Pański śmierdział potem i łzami. Gdy go czytałem
musiałem otworzyć okna, tak cuchnęło śmiercią.
Pani Zosia z kadr przybiegła, bo były przeciągi, ale
zrozumiała moje postępowanie. Też się śmiała i
zatykała nos.
Gdy wyszła, stanąłem na parapecie i chciałem
skoczyć. To Pana wina! Zaraził mnie Pan tym
przygnębieniem.
Piszę do Pana z domu, bo od tygodnia jestem
na chorobowym. Już piję ocet, by zab(p)ić pański
smród. Zwariowałem! Przyniosłem Pański
list do domu.
Leży obok zdjęć moich zmarłych Rodziców.
Z poważaniem
Marek JakiśTam, starszy referent ds. odpowiedzi
na błagalne i beznadziejne listy.
czwartek, 8 października 2009
blask słów
W październiku 2006 roku lecąc do Wiednia, wkurzony na pośpiech, zapominalstwo i wczesną porę, wstąpiłem do księgarni na lotnisku. Miałem dziesięć minut. Czytałem biogramy mi znane i te tajemnicze. Tak natrafiłem na „Lis już wtedy był myśliwym”. Gdy wyczytałem listę nagród autorki, pomyślałem: - No, tylko Nobla brakuje… Dzisiaj dostała! Herta Mueller!
Śmieszą mnie dziennikarze, którzy rozkładają ręce i pytają publikę – A któż to? To pytanie pozwala im jednak na wygłaszanie sądów, że nagroda trafiła do złej pisarki! G… prawda!
Adina zgniata kartkę i kopertę w dłoni i czuje suchość papieru w gardle – to jeden z wersów zakreślonych przeze mnie ołówkiem, trzy lata temu.
Pisarstwo Muller jest ciężkie, zawiłe, często czarne. Ale jest zabójczo poetyckie. Podchodziłem do tej książki dwa razy. W samolocie zasnąłem, w łóżku już nie potrafiłem …
Rzadko, a raczej wcale, piszę tutaj wprost o literaturze. Ale dzisiaj jestem uradowany i zbudowany. Patrzę przez umyte okna, szczerze się do nieba żółtymi zębami-słońcami, a potem sięgam i czytam, czytam, czytam:
Za oknem jest ciemno , topola zniknęła. Odbija się żarówka, sufit, szafa i ściana, gniazdka i drzwi. Pokój, jak pół okna, przygarbiony i skurczony do wielkości szkła. I nikogo nie ma w środku.
środa, 7 października 2009
Niepoprawnie głodny
Są sprawy, o których zakazujemy rozmawiać dzieciom, ale dlaczego sami jesteśmy aż TAK pruderyjni, milcząc i męcząc się?
A ja się męczę. Bardzo. Jest katalog spraw ważnych, który powinien przesłaniać mi świat, ale nie będę krępował swoich pragnień! Tak, jestem głodny seksu. Już wariuję w tych zmaganiach licealisty…
Podglądanie kobiet na ulicy, w parku, snach prowadzi mnie do wycia do księżyca. Nawołuję wilczycy… Nic z tego!
Mógłbym spróbować zacytować poetę lub sam sklecić wiersz ze słów delikatnych i łkać, łkać, łkać.
Mógłbym założyć profil w serwisie randkowym i określić swoje oczekiwania jednoznacznie i czekać, czekać, czekać.
Mógłbym zaprosić tanią, szybką ko-leżankę i mieć kaca, wielkiego, potwornego.
Mógłbym…
Nic nie mogę. Tylko chcę…
tęsknoty, wielkie
Dwie świece,
Dwie kukły wbite na jeden patyk,
Parę kochanków, co korzysta spiesznie
Z przyćmionych świateł.
(z Grochowiaka)
wtorek, 6 października 2009
LALKA
To nie sen. Nie sceny filmu.
Co pewien czas spotykam dwudziestokilkuletnią kobietę z wózkiem. W wózku jest spora lalka. Kobieta rozmawia z nią, pociesza lub matczynie gani. Co kilkadziesiąt metrów wyjmuję z wózka i tuli, i przytula, i kocha…
Kobieta jest brzydka i zaniedbana. Ale nie jest brudna, fatalna. Jest w innym świecie.
Gdy chodziłem po Poznaniu z aparatem, nie miałem sumienia zrobić Im zdjęcia. Wydawało mi się to zbyt grzeszne, ale gapiłem się na Nie i w Ich kierunku. Ostrożnie śledziłem, podglądałem, zaglądałem…
Dzisiaj stało się COŚ, co mną targnęło, wzruszyło. Kobieta bierze lalkę w ramiona. Robi to jednak niezgrabnie i zbyt zachłannie. Lalka wypada, spada na chodnik… Kobieta podnosi ją, tuli, a potem rzewnie i jakże prawdziwie PŁACZE!
Stałem i nie wiedziałem, co ze sobą począć. Tak bardzo chciałem ją pocieszyć… Uciekłem do kuchni…
Dzisiaj pachnę cytryną i czosnkiem…
poniedziałek, 5 października 2009
historie kuchenne
Szukam zajęć. Praca sama mnie nie znajdzie. Nie cierpię na stanowiska, doskwiera mi brak gotówki. Gdy słyszę setki odmów ląduję w kuchni. Poza gruszkami i ogórkami odnalazłem tam dzisiaj Margo…
No niezupełnie. Nie wylądowała tam na miotle, ani nie była omamem. Odebrałem Ją z dworca, a wcześniej z bloga… Okazuje się, że ludzie po drugiej stronie monitora bywają prawdziwi, a ponadto (!) piękni.
Ludzie orzekli, że jest siedem cudów świata i w tej klasyfikacji wciąż ktoś dodaje ten ósmy. Ja mam swoje trzy i nie urządzam prywaty… Otóż są to: zachód słońca, wschód słońca i Kobieta W Ciąży… A Margo jest w stanie błogosławionym, więc miałem dzisiaj (we własnej kuchni) do czynienia z Cudem…
Pachnę goździkami i podziękowaniami za słowa Margo. Warto spotkać drugiego człowieka…
niedziela, 4 października 2009
smaki
Czasami pachnę udręką. Często tęsknotami, zniechęceniem i bezradnością. Czuć ode mnie woń depresji, podlanej tanim alkoholem. Bywa, że moje nozdrza wypełnia zapach radości i nadziei. Wtedy czuję, że obok jest Szymon.
Najgorzej, gdy śmierdzę śmiercią. Wtedy błądzę po pokoju, mieście, lesie. Szukam wiary i idę do świątyni drzew i krzyży. Szukam swoich zapachów, swoich smaków…
Od pewnego czasu całe mieszkanie, więc i ja, jesteśmy pełni grzybów. Dzisiaj walczył z nim, nimi zapach papryki.
Uwielbiam paprykę za kształt, smak, skomplikowanie… i prostotę. Pięć słoików! Tyle miałem, tyle zamarynowałem. Pomocne dłonie Szymona kroiły czerwony miąższ i wywarem zalałem te cudowności…
W mojej głowie krąży pomysł na gruszki w zalewie, wspominam dzieciństwo i już czekam ranka, by wybrać się na miejski targ. Już planuję dokupienie goździków… Sprawdzam czy jest cynamon. Jest. Tylko słoików brakuje, ale co tam… coś wymyślę.
Takie problemy potrafię rozwiązywać
sobota, 3 października 2009
las i...
Jeszcze widzę, jeszcze czuję… Kolejny maraton obcowania z naturą.
Niestety nie mam aparatu, więc musicie uwierzyć mi na słowo: widziałem pięknego, wielkiego, gapiącego się na mnie – jelenia. Śpiewał na rykowisku i nic, a nic nie bał się mojej obecności. Płoche sarny i kozły natychmiast uciekają, a ten stał i dawał mi do zrozumienia: - Jestem u siebie!
Podobnie zachowywał się lis, ale jego pewność siebie budziła we mnie strach (wścieklizna…), więc uciekłem. TAK! Uciekłem przed lisem, a z jeleniem strzelałem gęby…
Przyjechał Szymon, a ja dopiero wylazłem z kuchni. Mam już ponad dwadzieścia słoików grzybów w marynacie (było więcej, ale już kilka wydałem), dwa słoje suszonych borowików i wielką michę podgrzybków i prawdziwków w lodówce, na obiad, na jutro. W śmietanie…
Tak mnie wzięło, że jutro mam zamiar zaprosić do weków warzywa i owoce…
Tylko, dla kogo ja to robię? Szymon odpowiada natychmiast: - Dla nas, tato!
…dla Niego „NAS” liczy się do trzech…