piątek, 13 lipca 2012

powrót

No i minął niemal miesiąc. Nic nie minęło. Trochę się skończyło. Kilka spraw rozpoczęło.
I kto by pomyślał, że hulaka i sowizdrzał zakocha się i ochoczo będzie opowiadał o tym światu?
Nie wiem, nadal nie wiem, jak i co począć, by codzienność była znośniejsza? Wciąż płodzę swoje nastroje na poczuciu winy i wstydu, ale dzisiaj, gdy obok mnie jest Żona, kilka spraw łatwiej się przełyka, łatwiej zapomina, lepiej pamięta.
Pewnie czeka nas podróż. Gdzie? Gdziekolwiek, by było inaczej. Po prostu. Gdzie praca, dom, chleb, herbata, kawa i papierosy. Kiedy? Kiedykolwiek.
Jakakolwiek przeprowadzka jednak mnie przeraża. Nie chcę być zbyt daleko od Szymona. Nie mogę i nie chcę przecinać pępowiny. Chcę być obok. Pytanie ile „obok” będzie miało kilometrów, metrów kwadratowych?
Odwiedziliśmy naszego Przyjaciela. Było... brak słów. Bo było rodzinnie, spokojnie, wyjątkowo. Na opisy przyjdzie pora kiedyś. Ważne było pewne niewielkie dla pozostałych, a dla mnie ogromne wydarzenie.
Przeglądając księgozbiór Andrzeja natrafiłem na „zagubioną” przeze mnie knigę” „Andrzej Bursa, Utwory wierszem i prozą”, Kraków 1973.
Przechodziły mnie dreszcze, gdy zebranym czytałem Pantofelka, Fiński nóż, Luizę i wiele innych. Nie jestem pewien, ale coś we mnie pękło i otworzyło się na nowo. Zamknąłem oczy i obraz mojego pokoju, gdy miałem naście lat, powrócił. Na jednej ze ścian wielkimi literami wypisałem Pantofelka, na fiszkach z gwoździami wędrowała w świetle Luiza...
Metafizyka.
Andrzej dał mi książkę - skarb, a następnego dnia na poczcie przeczytałem wiersz Bursy. L. przysłała mi jego kawałek, bo Ją naszło... A mnie znowu naszło by być dzieckiem...
„mówię sobie
ba
jutro słońce błyśnie”
(Mój dzień, Andrzej Bursa, 1957)

statystyka