W pijanej nocy tańczyłem. W spokojnym wieczorze słuchałem Stasia. W pospiesznym pociągu podglądałem widoki. Za oknem. W oczach pasażerów.
O świcie Stasiu na mszę, ja do kuchni. Tuż potem lub jeszcze wcześniej złorzeczyliśmy na deszcz. W przydrożnym barze golonka i konie na pastwisku. Na jeziorze zawody, w lesie szał wiosennej mody. Paleta barw i armia ślimaków zadowolona ze stanu rzeczy.
Tęsknoty za kobietami i utraconą niewinnością. Sprzeczności prostowane Wyznaniami Św. Augustyna. A na deser: Co nie jest chwiejne, jest nietrwałe – Tomasa Halika.
Telefony do i od Szymona, byłej żony i kobiet zagubionych.
Telefony z prośbą o ostatnie namaszczenie i krótka, przypadkowa, piętnująca wizyta w hospicjum. I Grażyna, która od dwóch lat ROZMAWIA powieką. Stasiu słucha Jej godzinami. Potem kolejny alarm – jedna śmierć, zapowiedź drugiej. Mój przyjaciel tłumaczy lub cichnie w modlitwie.
Widoki moje nie kończą się linią horyzontu. Tam dopiero wszystko się zaczyna. Początek i koniec.
Stasiu jest kolegą z liceum. Stasiu jest moim przyjacielem horyzontalnym.
On podpowiedział: widzisz doszliśmy, widzisz i znowu ta linia, musimy iść dalej. I znowu, i znowu. I dalej, i dalej.
Gdy zagubiony zatrzymuję się w wędrowaniu, wracam na Kaszuby. Do Niego. Do Stasia.
Do Przyjaciela. Do kolegi, z którym piłem tanie wino marki Wino. Do chłopca zafascynowanego historią II RP. Do dumnego z przeczytania tysięcy książek w seminaryjnej bibliotece. Do gaduły, przerywającego w pół zdania. Do milczka, zasępionego strapieniem innych. Do księdza, dla którego sutanna nie jest ubraniem służbowym. Do kapłana, który rozumie życie, a nie kaleczy innych przykazaniami.
Piszę to i podpatruję jak spieszy się na kolejną mszę. Spieszy się z rozmysłem, tak jakby to była ta pierwsza, najważniejsza. Tak też będzie wieczorem.
A, gdy będę stał obok Niego i z moich ust będą płynęły słowa Ewangelii, dumnie wyznam Bogu – a teraz Wam: Mam Wspaniałego Przyjaciela.