poniedziałek, 31 maja 2010

błądzenie


Miałem zadzwonić. Pozbierać pranie z linek. Umyć wannę, potem ciało. Prawdopodobnie miałem też zapłacić rachunki i pójść na długi spacer. Potem był plan wiercenia dziury w duszy jakiekolwiek kobiety. Nic nie stało na przeszkodzie, abym coś wreszcie zjadł. Połknąć magnez + B6BIO też mogłem. Odpisać na listy, które spoczywają w koszu twardego dysku – nie zaszkodziłoby…
Ostatnio nie robię nic porządnie, według planu. Nie dzwonię, pranie suszy się od tygodnia. Ciało poczeka do rana, wanna do wieczora. Rachunki brzmią marnymi monetami. Spacer przyprawia o łzy. Kobiet się boję. Jeść się nie zmuszę. Tabletki od brata są bibelotem biurka. Kosz jest folderem słów, do którego nie zaglądam.
Tylko John Coltrane Quartet zgodnie z planem. Od godziny uspakajam się balladami. 

sobota, 29 maja 2010

oczy


Międzylądowanie i są. Na moment, na godziny. Waldek z Mają. Brat z dziewczyną. Lecą do Barcelony. Ich wyprawa dodaje mi otuchy. Przestałem się gapić w sufit. Spojrzałem w oczy bliskich.
Ale te piękniejsze spotkałem w obiektywie. Ania zgodziła się na kilka ujęć. Ania, strażniczka moich emocji przez ostatnie osiem lat.
Waldek podczas nocnych Polaków rozliczeń wykazywał, że nigdy nie miałem szczęścia do kobiet. Bo: tego szczęścia nie chciałeś: Tchórzyłeś!
Wybrałem robienie zdjęć. Dokumentuję utraconą nadzieję.
Tyle mogę. Tyle mi zostało. 

czwartek, 27 maja 2010

cienie

Widelcem siorbię zupę
wyławiam kikut szparaga,
który ląduje na nagich udach.
Rozebrałem też głowę.
Dłubię i skubię zakrwawione włosy,
lepkie myśli wpadają do miski.
Pies liże zimne stopy,
któryś z nas płacze.
Przyprawiam danie
podartą fotografią i kartą SIM.
Rozdarty z raną kłutą
spoglądam na ulicę.
Widać cienie moich okien.
Mnie już nie ma. 

wtorek, 25 maja 2010

krótko


Czasami nie należy nadużywać słów, zwłaszcza własnych. Dlatego dzisiaj stan moich emocji zapożyczam z księdza Józefa Tischnera:

„Nie należy mnie straszyć. Straszony otaczam się murem, wycofuję, a potem szukam dziury, żeby wziąć odwet.”

poniedziałek, 24 maja 2010

co i jak?

Ostrzeżenie dla optymistów: mam podły nastrój i chcę TO wypisać.
Skurczę budzą mnie nocami, w dnie wypada mi ołówek z ręki, tak boli. Gdyby to był jedyny powód jesieni w mojej głowie, powinienem pójść do lekarza lub więcej sypiać i mniej pić kawy i wina. Skurczę jestestwa są okrutniejsze.
„Mam burdel w mojej głowie”. Nie potrafię złapać się niczego, co dawałoby wiarę w lepsze jutro. Wszystko jest chwilowe, ulotne, krótkotrwałe.
Modlitwa? Tak, ale nie potrafię obwiniać Stwórcy, a prosić już nie wypada.
Natomiast kobiet, które uwielbiam, panicznie się boję. Strach, że skrzywdzę jest tak duży, że paraliżuje. Poza tym ten cały teatr udawania, fałszywych gestów i zbędnych słów.
Za oknem, po deszczu, ożywcza aura, a ja czuję jakbym patrzył w ciemną noc i zastanawiał się: CO I JAK DALEJ?
Pytanie, które spada jak popiół z peta i pozostaje bez odpowiedzi jak zgaszony czerwony Winston. 

niedziela, 23 maja 2010

pragnienia


Targają mną tęsknoty i złość.
Spotkałem wczoraj mężczyznę, który na mój widok zbladł. Jakby zobaczył ducha. Pytał czy jestem szczęśliwy. – Staram się ­– odparłem. On nie dowierzał. Zapytał dziewczynę, siedzącą obok. ­– Znam go od kilku godzin i chyba naprawdę się stara – Sylwia, której robiłem zdjęcia, wprowadziła go jeszcze w większą turbulencję myśli. Bo, gdy spojrzał na mnie, brudne i rozdarte spodnie (podczas sesji), nieogoloną mordę i peta w ustach, musiał wątpić w nasze wyznania.
Wariuję w tęsknotach i złości.
Staram się być zajętym. 24 godziny bez wytchnienia. Zdjęcia, szukanie nowych miejsc (na sesję), czytanie, rzadkie spanie. Jednak wiele godzin bez wytchnienia są niczym przy godzinach, gdy wracam do domu i nie wiem co ze sobą zrobić, robić. Do kogo gębę otworzyć, do kogo się przytulić, wtulić, zrozumieć? Mogę żyć intensywnie i szybko, ale chciałbym zwolnić dla kogoś, dla czegoś.
Złoszczę się na moje tęsknoty.
Boję się wypadku. Wywrócenia. Wołam, że tak dalej nie potrafię, nie chcę! Nauczyłem się być sam, nie potrafię być sam.
Ulicami wlokę swój wór. A w nim przeszłość i nijak nie mogę go otworzyć, by wysypać to¸ by zapełnić go tym nowym. Jestem zatracony i wściekły. Tylko skąd te łzy, dlaczego nie krzyczę?
Nie potrafię już nic (powiedzieć). Chcę zacząć słuchać. 

piątek, 21 maja 2010

kontrakt


W pośpiechu z małą dawką snu, ale ze sporą porcją radości i spokoju.
Pojechałem do domu byłych teściów, ale nie targały mną wątpliwości. Nie było we mnie żadnej złości. Pojechałem do Szymona, na jego urodziny.
Babcia, to wyjątkowa kobieta. Gorzej wypadała w roli teściowej, ale i ja swojej kreacji nie pojąłem zbyt dokładnie, a więc jesteśmy kwita.
Dziadek, najwspanialszy na świecie. Gdy Szymon po dłuższym pobycie w jego towarzystwie, mówi do mnie „dziadek” – nie obruszam się. Jestem dumny. Bo dziadek, to mężczyzna rozumny, spokojny, odpowiedzialny. A poza tym genialny ojciec piątki swoich dzieci.
Była była (żona). Byli wujkowie i ciotki. A przede wszystkim kuzynki. Zosia i Basia.
Basia, pomimo młodego wieku zapowiedziała, że podpiszę ze mną kontrakt na wyłączność. Bo zostanie modelką. Moim zdaniem jest już dzisiaj (na załączonym obrazku).
Robiłem dzisiaj zdjęcia dojrzałej, pięknej kobiecie, ale Basi nie przebije nikt (żadna). 

środa, 19 maja 2010

Mały Książę


Doczekać jutra. Rano pociąg, potem powrót i znowu w drogę. Do Szymona.
Jest blisko sto kilometrów stąd. U dziadków. A ma urodziny. Jadę do Niego. Do Mojego Najukochańszego Syna. Kończy 10 lat. Czasami zdaję mi się, że ma o wiele więcej. Przeze mnie i dla mnie. Jego dorosłość przeraża, ale i zachwyca. Jego dzieciństwo nie jest łatwe, ale mogło być koszmarem, gdybym się nie opamiętał. Nie odnalazł.
Pisać o Szymonie mógłbym bez końca i opamiętania. I często to robię. Uważam, że wszystko jest między słowami. Zwłaszcza, że między nimi są czyny. I to o nie powinienem dbać, rozkoszować się nimi i nigdy nie zapominać co było, ale też nie rozpamiętywać.
Za dziesięć lat mój Syn będzie zdobywał świat, pewnie nie będzie miał zbyt wiele czasu dla mnie. Kolej rzeczy. Jednak to teraz powinienem zadbać, o to, aby wtedy chciało mu się do mnie zadzwonić, odebrać telefon, odpisać na list.
Za dziesięć lat mój Syn będzie królem życia. Teraz jest Małym Księciem. 

wtorek, 18 maja 2010

tam


Deszcz. Ból. Głowa. Nastrój. Życie. Wspomnienia. Rocznice.
Narodziny Karola Wojtyły, śmierć Iana Curtisa. 
Czy Jan Paweł II słuchał Joy Divison? Czy poznali się dopiero teraz, TAM? Love Will Tear Us Apart, Warsaw czy She’s Lost Control brzmi w niebie?
Miałem 9 lat, gdy Ian zawisł na klamce, a Karol od dwóch lat był Janem Pawłem.
Miałem 16 lat, gdy ktoś na kasecie pożyczył Closer. Papież był już bożyszczem tłumów, a Joy Divison święciło triumfy. Prawie każda młoda kapela musiała nagrać coś, co miało klimat z twórczości Iana. 
Odrzuciłem w kąt Zeppelinów i Pink Floyd, wąchałem klej, piłem tanie wino, nie chodziłem do szkoły wcale i spoglądałem na klamkę w moim pokoju.

Deszcz. Ból. Digital na całą kamienicę. She’s Lost Control – mój ukochany utwór - powtarzam od rana. A zaczęło się już w nocy.
Nastrój. Życie. Pragnienia.
Wspominam wiek dorastania. Pierwszy seks. Rozstania. Powroty. Malowanie po ścianach: Ian, zabierz mnie stąd.
Głowa.
Pełna. Włączam wirówkę. Na maxa.
Czy papież polubił Iana? Curtis zaśpiewaj Wojtyle Atmosphere. Zrób to dla mnie. Spodoba mu się. Na pewno.
A potem pogadacie.
Rocznice. 

niedziela, 16 maja 2010

obrazy

Gardło rozrywa ból. Krzyczałem po mistrzostwie Lecha, szeptałem w zimnym maju do drzew i koni. Efekt – zdarta płyta i mowę mi odebrało.
Powód tej przypadłości jest kolejny. Po przyjeździe od Stasia, wypiciu kaw trzech, garści witaminy c i innych ożywczych mazideł, ruszyłem na spotkanie z Gosią. Wcześniej tylko w papierniczym. Dzisiaj przed obiektywem. Było pysznie, lecz znowu zimno, zwłaszcza jej. Ale daliśmy radę.
Teraz zamykam się na cztery spusty, podglądając ujęcia z wczoraj, dzisiaj. Otworzę się, gdy z gardła wypadnie blokada. Milknę żądny obrazów.   

sobota, 15 maja 2010

WIDOKI

W pijanej nocy tańczyłem. W spokojnym wieczorze słuchałem Stasia. W pospiesznym pociągu podglądałem widoki. Za oknem. W oczach pasażerów.
O świcie Stasiu na mszę, ja do kuchni. Tuż potem lub jeszcze wcześniej złorzeczyliśmy na deszcz. W przydrożnym barze golonka i konie na pastwisku. Na jeziorze zawody, w lesie szał wiosennej mody. Paleta barw i armia ślimaków zadowolona ze stanu rzeczy.
Tęsknoty za kobietami i utraconą niewinnością. Sprzeczności prostowane Wyznaniami Św. Augustyna. A na deser: Co nie jest chwiejne, jest nietrwałe – Tomasa Halika.
Telefony do i od Szymona, byłej żony i kobiet zagubionych.
Telefony z prośbą o ostatnie namaszczenie i krótka, przypadkowa, piętnująca wizyta w hospicjum. I Grażyna, która od dwóch lat ROZMAWIA powieką. Stasiu słucha Jej godzinami. Potem kolejny alarm – jedna śmierć, zapowiedź drugiej. Mój przyjaciel tłumaczy lub cichnie w modlitwie.
Widoki moje nie kończą się linią horyzontu. Tam dopiero wszystko się zaczyna. Początek i koniec.
Stasiu jest kolegą z liceum. Stasiu jest moim przyjacielem horyzontalnym. 
On podpowiedział: widzisz doszliśmy, widzisz i znowu ta linia, musimy iść dalej. I znowu, i znowu. I dalej, i dalej.
Gdy zagubiony zatrzymuję się w wędrowaniu, wracam na Kaszuby. Do Niego. Do Stasia.
Do Przyjaciela. Do kolegi, z którym piłem tanie wino marki Wino. Do chłopca zafascynowanego historią II RP. Do dumnego z przeczytania tysięcy książek w seminaryjnej bibliotece. Do gaduły, przerywającego w pół zdania. Do milczka, zasępionego strapieniem innych. Do księdza, dla którego sutanna nie jest ubraniem służbowym. Do kapłana, który rozumie życie, a nie kaleczy innych przykazaniami.
Piszę to i podpatruję jak spieszy się na kolejną mszę. Spieszy się z rozmysłem, tak jakby to była ta pierwsza, najważniejsza. Tak też będzie wieczorem.
A, gdy będę stał obok Niego i z moich ust będą płynęły słowa Ewangelii, dumnie wyznam Bogu – a teraz Wam: Mam Wspaniałego Przyjaciela. 

czwartek, 13 maja 2010

było

Gdy w opresji, depresji zwykle lawinowo zasypywałem Was swoim żalami, smutkami, wrzaskami. Teraz uczę się nabrać dystansu, zachować proporcję, a przede wszystkim szukam spokoju w innych zajęciach niż użalanie się na blogu.
Ciężko było w ostatnich dniach. Ale, to już było.
Dzisiaj spotkałem dwie Katarzyny i odlecieliśmy na trzy godziny. Tyle samo czasu (z małym hakiem) zabierze mi piątkowa wyprawa do Stasia.
U jego boku ładuję baterię. Ma w sobie ogromny akumulator przyjaźni. Podłączam się na 48h i znowu jestem gotowy do życia. 

poniedziałek, 10 maja 2010

odchodząc

dzwonię do ciebie
mam sto darmowych minut
raka dwunastnicy
godzinę czasu do powrotu dzieci

nauczę cię słuchać

porwałam listy
spadały z okna strzępy kłamstw
urodziwych oszustw
marnych prawd
sentymentalnie
zawinęłam w ręcznik
kieliszek z którego piłeś
pył szkła leży
na dywanie podwórka
powinnam pozbyć się  
twojej koszuli
nie!
będzie dobrą
szmatą do podłogi  
na dzień stypy dom ma lśnić!
znowu mnie odwiedzisz
już się cieszę 

niedziela, 9 maja 2010

Elena


Co to był za dzień!? 
Pomysł wyrósł w mojej głowie dwa tygodnie temu, a wtedy kwiecień mówił modnie: rządzę… A potem nadszedł maj i Elena. Zgodziła się na moje wariactwa, dziwactwa.
Elena pochodzi z Mołdawii, zajmuję się wizażem i architekturą wnętrz (także ludzkich, co widać na moim przykładzie).
Spędziliśmy urocze pięć godzin. Spałem dzisiaj niewiele, ale zasnąć nie chcę, nie chcę przespać, zaspać tego uroczego dnia, u boku tak cuuudownej Kobiety.
Mam szczęście. Jestem w czepku urodzony. Hazardzista, który wygrywa piękne chwilę, u boku rewelacyjnych Kobiet. 

piątek, 7 maja 2010

odbicie


Idąc w dół ulicy natrafiam na papierniczy. Mijałem ten sklep tysiące razy. Wszedłem dwa razy. Przed tygodniem i dzisiaj.
Ujrzałem tam kobietę o twarzy godnej mistrzów fotografii. Nie mogłem się powstrzymać, zaproponowałem zdjęcia.
Trochę kokietowania, trochę uśmiechów, ale zastanowiła się i gdy tylko oboje znajdziemy wolny termin (sic!) robimy sesję. Jestem w siódmym niebie, sześć wcześniejszych zostało zajętych przez poetów…
Zgoda Gosi podziałała ożywczo i terapeutycznie. Najpierw długi spacer bez aparatu, potem połowa pierwszego ze sprzętem. Dla sprawdzenia, dla nawyku. Odbicia, cienie, ukryte światło – zabawa dla przyszłych osiągnięć…
Włączyłem muzykę i naprawdę, nagle, przez przypadek, z ochoty zacząłem tańczyć.
Z gardła wypadały nieartykułowane dźwięki. Matki z dziećmi wychodzące z przedszkola na podwórku, ja w oknie (ubrany) znowu zacząłem oddychać.
Stało się tak głównie dlatego, że Stasiu w porannej, codziennej rozmowie uświadomił mi, że cofanie w moim wykonaniu zawsze kończy się upadkiem. Nakręcony jego słowami poszedłem do papierniczego…

czwartek, 6 maja 2010

w letargu


Krótko: pada, mam chandrę, irytują mnie zimne stopy.

Krócej: Drapie mnie dusza.

Ostentacyjnie, wołaczem: Pomocy!


Po chwili… co znowu??? Co z tobą?

Nie potrafię sobie znaleźć miejsca. Mam sto pomysłów. Każdy ugniata moje tęsknoty.
Może zadzwonić do kobiety, której numer odnalazłem wczoraj o poranku?
Może napisać do znajomych, których kiedyś zwałem przyjaciółmi.
Może pójść do kościoła i walić głową o posadzkę (taki religijny performance)?
Może otępić myślenie alkoholem, a potem taniec w stroju Adama i na chama stać w oknie – oczach staruszek, sąsiadek?
A może gapić się w telewizor i wrzeszczeć do gadających głów przekleństwami Wojaczka?

Cokolwiek zrobię, liczę, że się przebudzę. Bo jestem w letargu.

środa, 5 maja 2010

koncert życzeń

Ze mną jest tak, że gdy jest dobrze koniecznie muszę coś spieprzyć, aby nakręcać spiralę poczucia winy. Dolewam do tej mieszanki trochę wstydu, użalania się, pychy. Smakuje niczym bimber, ale wchodzi i rozchodzi się we mnie doskonale.
Potem muszę znaleźć sto i jeden drobiazgów. Zajmuję się nimi od świtu do zachodu, który zwykle przegapiam. Nakręcony zdjęciami, pisaniem, spotkaniami dochodzę do konkluzji, że znowu jest za dobrze i? I w łeb. Wtedy czas coś zepsuć.
A psuj ze mnie mistrzowski. Źle dobieram słowa, a przede wszystkim czyny. Niby wołam: zapachu kobiety, bliskości! A, gdy już jest, gdy czuję, milknę i syczę: idź juuuż. Idź do diabła i w diabły.
Dostałem dzisiaj list. Uroczy. Miły. Cudowny. I? I nie potrafię na niego odpisać, bo strach zżera mnie od środka. Gdy zacznę odpisywać, to znowu sfauluję, zabolę.
Oczywiście do pewnego momentu będę miły, a nawet uroczy, ale gdy będzie blisko, za blisko – wyciągnę z swoich trzewi łopatę i zacznę kopać rów, którego już nie da się zasypać.
W ten oto sposób zrażam do siebie ludzi, tworzę grupę odtrąconych, porzuconych. A potem patrzę w lustro i ryczę wieczorami piosenki o końcu świata. Podlewam to czerwonym winem i rozwodzę się nad swoją samotnością. Na własne życzenie. 

wtorek, 4 maja 2010

właściwy czas

dreszcze
jeszcze
zrobiłam herbaty
kupiłam wino
czekałem w wannie
samowyzwalaczem
akt rozpaczy
potem akt pożądania
akt złości i twojej podłości
mokra poczęłam ślady
szyba
lustro
wszędzie łzy mojego ciała
nożem do pieczywa
napoczęłam wieczerzę
winogrona krwi tamowałam
ciszą

gdybyś zapukał do drzwi
splunęłabym ci w twarz
nie jesteś mi już potrzebny
sama się posprzątam 

poniedziałek, 3 maja 2010

zagubienie

Wstęp.
Użalam się nad sobą. Bo jestem dupkiem, który nie jest zdolny do miłości. Seks i trzaśnięcie drzwiami. Chyba już nauczyłem się być sam. Boli, ale niech tak zostanie.

Rozwinięcie.
Kobiety. Puch marny. Mężczyźni. Marność nad marnościami.

Zakończenie.
Łaziłem dzisiaj w poszukiwaniu nowych miejsc do fotografowania. Znalazłem. Siebie znowu zagubiłem. 

sobota, 1 maja 2010

Monic


Szymon pojechał do Berlina. Z mamą. Bawią się pysznie. Dzwonię ja, dzwonią oni. Szampańsko.
Ale nie próżnowałem.
Święto pracy dało mi wytchnienie u boku Monic. Wspaniała Kobieta. Okazja do rozmowy, śmiechu, łez (szczęścia).
Dawno nie miałem okazji bycia tak blisko nieba. Na pierwszej stronie, na okładce, na froncie – tylko Ona. Klasa bycia, obycia.
Monic – 1 maja. I pomyśleć, że do tej pory zawsze tego dnia łowiłem szczupaki (zaczął się sezon). Gdzie ja miałem oczy, ręce?
Monic zajęta… Ja zajęty oglądaniem ujęć. 
statystyka