No i klops!
To przez niego ten rozstrój. Ten brzuch. Ta głowa. Te myśli. To zwracanie, wywracanie, zawracanie.
Pobudzić się do ruchu¸ gdy ma. wyjechała, gdy Szymon wpadł i wypadł, gdy każdy gest boli jak kac potwór?
Wiedziałem, że samotna niedziela będzie wredna, że ponownie otworzę zaklęte rewiry. Starałam się, prosiłem, dłonią po twarzy. Pomogło chwilowo, bo ten ból, ten kryzys ciała nie pomaga duchowi.
W kościele aniele stróżu mój recytowało dziecię, stojące mi za uchem. W starej kamienicy byli rzeźnicy, rozwalili drzwi, okiennice i pozostawiali autografy moczu i taniego wina. W parku, jak w barku też picie, bicie. Żadnego spokoju. A na niebie oznaka znudzenia, anagram cierpienia – pochmurno, byle jak, byle co.
W domu cicho, nie ma odezwać się komu.
Na ulicach śmieją się kobiety, a z okien szydzą z nich berety.
Jestem w stanie rymu – płynu, zaraz się rozleje po mieszkaniu, krzycząc: - Ty, draniu, pomyśl o pisaniu, spaniu…
A w uszach, dla sąsiadów, Massive Attack…