niedziela, 31 maja 2009

...czekając J... czekając...


kobieta nieznana, malaga, 2005

Niedziela

Zaczęło się. A miało być inaczej.

Jest. Głowa trzyma się już w pionie (trzy

opakowania aspiryny). Tylko dlaczego latają

mi tak ręce. Mówiłem ci, żeby drinków nie

rozlewać po całym Twoim ciele. Upiłem się

samym patrzeniem. Nie mówię już o moim

języku. Nie milczał tyle od lat. Nie podróżował

od bardzo wczesnego dzieciństwa. Skończyło się

na odgryzieniu brodawki. Stare czasy, ale przysięgam

żałuję.

Cały się trzęsę. Moje ręce znowu szukają twojego ciała.

Wiem

że się zgodzisz. Oczywiście

że poproszę. Ale

błagam

nie rozlewaj dzisiaj drinków.

Jutro poniedziałek.

1996 

...otwarte


…niech się COŚ stanie. Mam dosyć już tego biadolenia, tego pierdo- marzenia…

Niebawem minie rok, gdy na własne życzenie rozwaliłem swoje puzzle, układane blisko przez dwadzieścia lat. Kawałki się pogubiły, zniszczyły i… trwam w tej marności, w tym bagnie po szyję…

Kolejny dzień, który mnie nie dotyczy. Bo niedziela, a gdy nie ma obok mnie Sz. – to, co mam począć? Gapić się w telewizor, przeczytać – poczytać, pisać – opisać – wypisać, jeść – zjeść – wyjeść, pić – wypić – zapić, modlić – wymodlić – prosić…………???

Mógłbym w ten sposób ułożyć litanię strapionego, ale katowanie się już mnie nie bawi. Masochizm intelektualny okazuje się wtórny! Ale stan rzeczy nie ulega zmianie – niedziela jest, a mnie jakby nie było…

Poproszę o kopa! O walnięcie w pysk, naplucie w twarz, szturchnięcie w knykcie…

Nie histeryzuję! Wołam o rozpętanie wojny! Nowej – mojej – własnej! Tym razem chcę wygrać (tak wiem, odniosę rany)…

W mojej głowie popełniam małe zbrodnie i inne grzechy. Planuję być złym, aby stać się lepszym, innym. WRESZCIE. TERAZ. Tracę cierpliwość, tracę oddech…

Bo do tej pory:

Trzymałem rękę pod kurtką na żołądku, żeby zatamować krew i nie zachlapać podłogi. Nie chciałem, żeby ktokolwiek dowiedział się, że jestem ranny. To był mój sekret…

(Z Buszującego) 

sobota, 30 maja 2009

Sobota

Sobota

 

Boli mnie głowa jestem spłukany

z pieniędzy i młodzieńczego gniewu jest

mi już wszystko nie po kolei wiercę się

w fotelu i na klawiaturze komputera zbieram

myśli i obierki od ziemniaków sprzątam

po obiedzie i po niedokończonych słowach

na tysiącach kartek kiedyś miałem to skończyć

ale męczy mnie zgaga i boli ten dotyk czuję

że jeszcze pamiętam noc

głowa lata już na boki

więc szukam w gazecie listy szpitali gdzie pełnią

ostry dyżur

chce dwie aspiryny i łyk wody w domu

bieda nawet nie ma na kwiaty dla ciebie

czekam na niedzielę

 

1997 

piątek, 29 maja 2009

Dziecko



… wszędzie leżą książki, pranie, gazety, płyty. Pobojowisko. Kiedy to się stało? Nie chcę mi się dzisiaj układać, składać. Jutro. Nie teraz.
Teraz głowa wygląda prze okno, dłonie obmywa deszcz, nogi jeszcze w mieszkaniu. Stan zawieszenia. Jak niespokojne dziecko czekające na powrót rodziców.
Pod oknem mam przedszkole, gdy mijam spacerem park trafiam na szkołę. I widzę tę niewinność, rezolutność, ciekawość, zagubienie. I myślę o swoich dzieciach, o moim dzieciństwie. Aby nie poddać się utrapieniu swoje myślenie okraszam barwami zazdrości.
Zazdroszczę, że tyle przed nimi, że piłka, że blisko wakacje, że mają rodziców.
„Rozmawiałem” dzisiaj z mamą Sz. o Jego wychowaniu. Rozmowa zamieniła się w starcie. Moja zazdrość odmieniła się w kłótnię…
Tylko słowa, aż słowa. Pobojowisko.
Chciałbym być JESZCZE ojcem. Przezwyciężam strach, który jest prozaiczny, bo dotyczy zapewnienia przeze mnie Dziecku dobrego, przyzwoitego życia. Przezwyciężam, ale i tak pragnienie przegrywa z lękami.
Nie! – czy potrafię, ale czy – mogę?! Czy powinienem?
W marcu to było, a może w kwietniu (lat kilka przed) wracałem nad ranem do hotelowego pokoju i w windzie spotkałem pijaną matkę z ośmioletnią i dziewięcioletnim. Około piątej rano. Chłopak był zadąsany stanem matki, dziewczynka jak mantrę powtarzała – Już mamusiu, już jesteśmy. Wtedy nie sądziłem, że następnego dnia będę z tą kobietą tańczył do białego rana. Wtedy myślałem o niej źle (co za matka?!). Wykorzystałem śmierć męża i jej wakacje. Czy dzisiaj nie wykorzystuję znowu…? Inaczej, ale cóż z tego…

czwartek, 28 maja 2009

Podglądacz


Jeszcze w zielone gramy chęć życia nam nie zbrzydła
Jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła
I myśli sobie Ikar, co nieraz już w dół runął
Jakby powiało zdrowo to bym jeszcze raz pofrunął
Jeszcze w zielone gramy, choć życie nam doskwiera
Gramy w nim swoje role naturszczycy bez suflera
W najróżniejszych sztukach gramy
Lecz w tej, co się skończy źle
Jeszcze nie
Długo nie

(Wojciech Młynarski)

Od czterech dni wysłuchałem tych słów (Raz, Dwa, Trzy) setki razy. Ludzie gapią się na mnie. A może tylko podglądają, gdy drę, wrzeszczę, usiłuję śpiewać frazę :
I myśli sobie Ikar, co nieraz już w dół runął
Jakby powiało zdrowo to bym jeszcze raz pofrunął

Gdy miałem lat niewiele godzinami przesiadywałem na gdańskim dworcu PKP i gapiłem się na ludzi, podsłuchiwałem ich, piętnowałem, oceniałem. Tylko aparatu brakowało. Piłem kefir (bo na kacu), jadłem suchą bułkę (bo coś musiałem) i spalałem papierosy (bo na deser). Było mi dobrze. Było mi przepięknie. Potem przelewałem to na papier, czasami pożyczałem sobie słowa do… kochania, kłócenia, ucieczki, powrotów.
Dworzec w Gdańsku!!! Czułem się tam, na tych dwóch peronach dalekobieżnych i pozostałych SKM-ki, jak w domu, jak w lesie. Sam. Otoczony przez rodzinę. Otoczony przez drzewa. Otoczony przez podróżnych. Tyle dramatów, komedii, sensacji – widziałem – nie płacąc za bilet… Wspomnienie wróciło wczoraj, bo zawróciłem do Jadąc do Babadag Stasiuka.
A dzisiaj… a przedwczoraj, a rok temu?! Codziennie. Tak, codziennie bawię się życiem. Jego cząstkami. Ludźmi. Nigdy nie przerwałem mojego podglądactwa. I dobrze, i smutno. I wcale, i zupełnie mi z tym…
Rano w przejrzystym, starym poznańskim tramwaju usiadłem na przeciwko pięknej szatynki, za nią kolejna. W tle kobieta stara, kobieta średnia, dziewczynka, dziewczyna. Staruszek, mężczyzna, chłopiec. Bruzdy, zmarszczki. Piegi. Pot. Pachnidło.
Dzisiaj tylko widziałem, czułem. Uszy zasłonięte muzyką: Jakby powiało zdrowo to bym jeszcze raz pofrunął.
I doszła, naszła, dosięgła mnie przejmująca ochota życia. Tyle razy umierałem, tyle razy gasłem, odchodziłem… Zmartwienia, martwienia, problemy, przeszłość – to nadal jest, ale dzisiaj za oknem leje – a mi się (częstochowsko) morda śmieje.
Dalej będę podglądał, nasłuchiwał, wąchał. Dlatego żyję!

wtorek, 26 maja 2009

Gałęzie

 

… nie potrafię, po prostu być miłym, szarmanckim, męskim. Mój cynizm tak zagospodarował samotność, że ciężko mi jest wyzwolić się z tego stanu. Stanu odrętwienia.

Teraz, gdy w moim życiu pojawiła się Kobieta nie mogę sobie poradzić z umysłem. Własnym. Gram między słowami. Cały zbudowany, ulepiony z lęku.

Godzinami słucham muzyki, czytam wersy zapożyczone i pasące się w mojej głowie. A Ona jakże daleko, jakże blisko. Nierzeczywista, prawdziwa. Same sprzeczności. Same systemy jedynkowo-zerowe. Czarne i białe.

Dała mi tyle wiary, barw – a ja nadal tkwię w swoim grzechach, w powolnym umieraniu.

… bądź, przybądź, zdobądź. Przytul, wtul mnie w piersi, we włosy, w łonie. Blisko. Chcę wreszcie uwierzyć, przestać być banalnym, powtarzalnym…

Nagle stało się. Bycie z Sz. już nie starcza. Już za mało, już nie tylko. 

Bywam dzikim koniem, który na pastwisku nie był od lat. Żywię się korą, leśną trawą i szukam łań na leśnych duktach. Teraz na wprost jesteś Ty. Konstrukcja z zapałek? Konstrukcja z ciosanych belek?

… start. To nie są ćwiczenia. To się zdarzyło… wydarzyło… spełniło???

Którędy, jak do Ciebie trafić? Wydostać się stąd! Wydostać Cię stamtąd?

Tak/nie. Nie/tak. Wciąż na wspak. 

Jestem dzikim koniem

poniedziałek, 25 maja 2009

modlitwa

 

…Ona wraca. Kociara mała. Całe dwa tygodnie wcześniej. Długie trzy tygodnie zostały…

Modlę się Wojaczkiem:

 

Siedzę w kącie

w swoim pokoju

zamknięty na klucz (…)

 

Otwórz mnie. Tak banalnie, normalnie. Jak kobieta mężczyznę. Jak kochanka-kochanka…

 

Kończę się twoich oczach

Umiem być ciszą

Kończę się w twoim śnie (…)

 

Przestać być snem. Stać się prawdziwym. Namacalnym. Dotykalnym. Twój. Mój.

 

Język urodzi dwie krople śliny

by spłukać z ciebie strach widzialny – pot (...)

 

Boję się! A Ty? Strach zwyczajnie zamieniam na cynizm. Wtedy wydaję się być inteligentniejszy, sprawniejszy, zimny. Ale jestem cały w Tobie, z Ciebie. Za. Za. Zaa…

...z tęsknoty...


Lepiej nikomu nic nie opowiadajcie. Bo jak opowiecie - zaczniecie tęsknić.
(z Buszującego)

niedziela, 24 maja 2009

PRZYJACIELE!

… , mam marzenie!

Szatynka, metr sześćdziesiąt kilka, ogłosiła to na wypchanym korytarzu, zawalonym potem i ludźmi ze swoim zmęczeniem.

Jej towarzyszki ożywiły ciszę i smród: - jakie?

- Chciałabym pomalować pociąg, ale tak po swojemu…

 

… a ja w zielone jeszcze gram. Ikar...

Wróciłem z Sz. z podróży, z wypadu, z przyjęcia. Od A. i P. i ich wspaniałych Córek.

 

A. i P. – oni nigdy mnie nie spuścili jak wodę w klozecie. A mniej brutalnie? – Oni potrafią słuchać, przytulić i wstrząsnąć moim jestestwem… DZIĘKUJĘ.

 

Szkoda, że wróciłem, że musiałem. Wróciliśmy, musieliśmy. Za szybko, za krótko, za mało.

Nie odwiedziłem swojego świętego miejsca – proza życia, ale wieczorne pytanie P. – Chcesz pojechać do Sianowa Leśnego?; znaczyło dla mnie więcej niżeli bym tam był. Pamiętał. To jest ważne!

Pojadę tam np. w lipcu. Może zechce być tam ze mną J.? Chcę, żeby, aby, oby… I zasnąć tam, i patrzeć, oglądać, nasłuchiwać i podsłuchiwać i szeptać – Ty, Ja. Ja, Ty. My.

 

Spotkałem dzisiaj też niepijącego alkoholika, który nie wie, jak bardzo Go szanuję. Za to, że nie pije i za to, że dwadzieścia kilka lat temu wręczył mi teksty floydów, doorsów, Jima, Johna, zeppelinów. Piotrze cieszę się, że grasz na harmonijce. Chciałbym Cię posłuchać. 

Zaprosił mnie na festiwal bluesowy. Chcę tam się pojawić……być…….BARDZO.

Za dwa miesiące…

 

Dawno nie planowałem tak przyszłości. A od teraz, gdy pojawiła się „J-DŻ” może…:

 

Za rok będzie

padał deszcz

za dwa zakwitnie wiśnia

za trzy damy im imiona

za dwadzieścia

będziemy starzy

za trzydzieści przygotujesz mi

kąpiel

a potem nasze skąpe ciała

pokryjemy w podmuchach

harmonijki 

czwartek, 21 maja 2009

Ćmy

 


… zasłużyłem na TE upokorzenia? Zasłużyłem na lanie w mordę przez ludzi, którzy kilka lat temu umawiali się ze mną przez rzesze asystentek???
Czuję się tak podło, tak głupio, że ochota przytulenia do J. nabiera znaczenia metafizycznego… Ale Jej nie ma blisko, jest tak bardzo daleko, więc pieprzę cię miasto, i NIE CIERPIĘ ciebie…
Mgła. Ja tu, Ty tam. Tam ty, ja tu. Docierasz…

Popijam, dolewam koniak, cygaro obwąchuję. Moje wariacje są dzisiaj gorzkie, byłe, wyzute. Skręciłaś kostkę, a ja czuję jakbym znowu skręcił kark i wisiał w drzwiach na skakance… Raz, dwa, osiem, piętnaście, dwadzieścia pięć – odliczam i schizofrenicznie rozmawiam z Twoim zdjęciami.

Tęsknota we mnie siedzi, jak drucik z miedzi… nie mam czasu na seks… nie mam czasu na pieprzoty… aż serce staje. Umieram…

Rozlazły ze mnie gnojek, którego przerasta telefon od byłej żony. A chwilę wcześniej słowa obecnego szefa, którego nawet lubię, ale chciałbym mu powiedzieć – Wiem lepiej, jestem lepszy. Zawsze byłem i… CO JA TU QRWA ROBIĘ! To nie miejsce dla mnie. Rozumiesz??????? Pie-rdo-lę to! Jest nie tak! Nie tak. ...czekam przyleć i mnie weź...

Miły mój, ty zawsze przy mnie stój. Spotkajmy się na kawie… W nicość popłynę po czerwonym winie. Zaciągam się Tobą, choć nie palę wcale..

Oj, Maria, oj, Peszek.

W moim ciele lawa.
A W MOJEJ GŁOWIE ROZ-PIER-DOL. Czarny worek.
Zamknij drzwi. Koniec świata. Umarł Bóg.
Boję się. Przytul mnie. Kochaj.
… amen
… dwa szczenięta, którym
… zdechła suka….

wtorek, 19 maja 2009

drzazga

… czy awaria samochodu byłej żony może obudzić Wezuwiusza? Może.

Z tym wtorkiem nie chcę mieć zbyt wiele wspólnego. Ubrałem lniane spodnie, bo miało być gorąco, a było byle jak. Nagie stopy i chłód. Autobus – uciekł, woda w basenie – chlor do kwadratu i takie nieszczęścia małe, głupie.

A potem jeszcze to auto i przy okazji wypominanie, kichanie. I jeszcze słowa, że w moim życiu JEST (DALEKO) KOBIETA. Pierwsza reakcja: uśmiech, druga: gratuluję ci. A moje?

1. – zakłopotanie, 2 – udawana pewność siebie.

… ale minęło. Usłyszałem słowa pokory. A mnie dopada potworne zmęczenie. Jestem źle nakręcony. Zasypiam mechanicznie, zasypiam utęsknieniem i zwykłym, ogromnym pragnieniem do Niej. Ona mówi, że istnieje… Wierzę JEJ.

Nie jak kiedyś…


Pamięć

W twoich rymach same złe

słowa

krew spływa tak szybko

że nie mam czasu na opatrzenie ran

dolewam sobie wina

odpalam papierosa 

znowu cios

bohater z poprzedniej strony

okazał się zdrajcą

wołam rodzinę próbujemy cię zrozumieć

czytam na głos

matka zakrywa twarz rękoma

znowu boli rozchodzimy się

oni na kolację ja na śniadanie

chcę być z tobą jeszcze jedną noc

przytulam i gładzę kolejną kartkę

a ty

żadnej łagodności żadnego spokoju

nawet gdy gra fortepian to tylko

marsze stypa za stypą

strona po stronie

wino usypia

piję trzecią kawę

przewiduję z fusów koniec twoich słów

muszę

kolacja

blisko

śniadanie poczeka

1994 

poniedziałek, 18 maja 2009

wino i kobieta


Z opowiadania „Darek”, 2004

… Czerwone porto na początek. Najważniejsze ciemne zabarwienie, daje mi większą przyjemność niż rozmowa z nią. Lekkość i ten potężny aromat, silniejszy od jej perfum i Tinto Barroca łagodzi moje oczekiwanie. A jeżeli nie przyjdzie? Co mam zamówić potem? Przejść do przystawki, zgrabnie wybrać główne danie i kieliszek Palacio de Bornos, rocznik 1998, a może butelka czerwonej Rioji Monte Real? Zaczynać od porto, co to za wynaturzenie? Kiedyś zawsze nim kończyłem. A teraz, a raczej od roku, kiedy pojawiła się w moim życiu Agnieszka, tyle się zmieniło. Nawet moje podniebienie dziwnie reaguje na moje dotychczasowe przyzwyczajenia. Sprzeciwia się, czeka, by po tej cotygodniowej, piątkowej kolacji zostać nagrodzone smakiem jej ciała.
Nic wcześniej nie działo się w moim życiu przypadkowo. Nawet krople sosu koperkowego na moim krawacie, który tak uwielbiam, dały się objaśnić. Były do rozpoznania przez brak serwetki wokół szyi. Byłem w stanie wytłumaczyć każdą katastrofę mojego życia i byłem w stanie pogodzić się z nią. Ale nie teraz, kiedy tak tkwię w Bażanciarni w oczekiwaniu na Agnieszkę. Nie teraz…

moje sztuczki



… sen przerywany jest gorszy niż stosunek... Moje spanie – udawanie. Piętnaście minut i bęc! Dopadają mnie potwory, zmory, upiory. Ale także piękne kobiety. Dwie. Jedna niewidziana od dziewięciu lat, druga niewidziana nigdy.

Aniele pełen chwały, czy możesz znać ten lęk,
Winę, wstyd, płacz, umieranie,
Niejasny koszmar tych okrutnych nocy
Które ściskają serce tak jak mnie się papier?
Aniele pełen chwały, czy możesz znać ten lęk?

(Charles Baudelaire, Odwracalność)

Kobiety, które śnie zawsze pozostaną snem? A upiory, niestety budzą się także za dnia i nie odpuszczają, nie znoszą słów prostych. Wolą skomlenie, poniżenie, plucie krwią i żółcią.

Gdyby szedłem rano spacerem… słuchałem muzyki. Różnej, przeróżnej. Zgranej, nagranej w ostatnich ośmiu latach w mp3. Leciało i nic nie pobudzało i nagle stał się rytm potrzebny, optymistyczny. Ścieżka do „Sztuczek”. Uwielbiam ten film. Historię opowiedzianą w Wałbrzychu, dobór i grę aktorów i muzykę.
Słuchałem i mówiłem paranoidalnie na głos: - uwierz w siebie, uwierz w siebie, uwierz w siebie.

Takie moje sztuczki.
Nie wierzę/ wierzę
*

*- niepotrzebne skreślić


niedziela, 17 maja 2009

TYLKO DLA J.



nawet gdybyś była mgłą

Moment

w warsztacie twojego ojca stoi komoda starsza
od ciebie i naszych kłótni
leżą w niej śruby obok wspomnień i stare
papierosy obok dymu
na komodzie stoi wazon pełen kwiatów ojcu
wydaje się
że to wiertarka więc zapomniał zmienić wodę
w szufladzie listy dziadka do kobiety
tylko jednej
matki babci kochanki ona nosi
je w sercu w komodzie tylko zasnęły jak dziadek
otwieram drzwi
wypadają bielizna ręczniki pościel
czyste
ojciec wyciera ręce w spodnie od garnituru nie sięga
do komody dzień święty święci latami
ukradkiem chowam bieliznę ręczniki pościel
ojciec
otwiera drzwi wypadają gwoździe i nakrętki te
których szukał
mama woła na obiad zaraz skończymy
korniki zrobiły swoje

1997

kobiety


…mama Sz. niezapowiedziana (!) nie odmówiła obiadu. Wyciągnęła nas z kościoła, w którym umknęliśmy przed gorącem, przed nudą majowej niedzieli. Sz. przeżywa najbliższe dzionki. W środę urodziny, w piątek być może wyjazd na Kaszuby na przyjęcie do O. A Jego komunia za trzy tygodnie. Czas prób, czas emocji. Czas wysyłania zaproszeń, układania jadłospisów, dmuchania materaców i wynajmowania pokoi. Czas Boga. Czas dziecka. Czas sprawunków.

…jestem niewyspany. Okropnie zmęczony. Całą noc śniła mi się J. Jej oczy, dłonie, niedźwiedzie, wilk. Tulenie.

W mroku wybiegły ze mnie zwierzęta
W makowej sukni wybiegł sen
Wyjrzała dusza poprzez rękaw
Na czarne góry na duszy cień

(Znaki nad domem, Jerzy Harasymowicz)

…dopada mnie roztargnienie, bo pewna A. wysłała list, który utkwił w dłoniach jej męża: - Kochałam Cię głupcze. Mieliśmy taki potencjał… Tyle zostało na zgliszczach kartki, spalonej przez teraźniejszość.

… a w skrzynce słowa wymieszane niczym zioła w słoju. Czy wszystkie czytać, czy niektóre skasować? Dać im poleżeć, dać im przesiąknąć tęsknotą? 

sobota, 16 maja 2009

Jałowiec

…leje się w kuchni alkohol. Litryyy. Sz. przyjedzie dopiero późnym wieczorem…

Butelki, buteleczki – ale pychota będzie…za wiele miesięcy. Rozlałem nalewki z herbaty i żurawin. Dzisiaj „nastawiłem” kolejny przebój tegorocznej jesieni. Z jałowca. Szczypta ziela, połamany cynamon, miód, cukier. Odstawiam…

… ugotowałem obiad samotny. Dzisiaj dla siebie. Żołądki w sosie koperkowym z ziemniakami.

… ugotowałem obiad synowski. Sz. uwielbia klopsiki z grzybami w sosie pomidorowym. Są. Czekają jutra.

Boję się, że jeżeli nie zapalę to zaraz wybuchnę. Ze złości, z ruszania żuchwą (miętowe gumy) i pełnego bebecha. Bo jem, podjadam, wyjadam. Kanapki, rzodkiewki, ogórki, pomidory, sery, schaby, balerony, orzeszki, jajka, sezamki, wafelki, galaretki. Jak nic BĘDĘ GRUBASEM… Chyba, że zacznę palić(!). Ale ten mały terrorysta Sz. rzekł, że: - Bardzo się tato obrażę, jeśli zapalisz.

Już zaczynam sobie tłumaczyć tego grzesznego papierosa, bo jak ja w swojej nieodzownej depresji mam reagować? Cały czas żreć? Przecież nie zacznę chlać, brać, grać? Co więc? Palić!!!

….gdy byłem maluchem moja babcia kopciła jałowiec… nad kiełbasą. Dodawała go też do mięs, a ja zawsze – jak to na Kaszubach – czekałem Wielkanocy, aby wychłostać kogoś „gałęziami” jałowca-dyngusa. Piekło-piekło lanych. Dzisiaj wypełniony tym zapachem czekam na Sz., terrorystę z bronią w oczach i sercu…

piątek, 15 maja 2009


Linie

Miałeś przyjaciela?
tak
w walecie brakującym do pokera za
pięćdziesiąt tysięcy euro
trzy lata temu
pojawił się też na ścieżce w białym koniu
którą
przyniosła droga prostytutka
Różowy beret?
nosił go Zenek
mieliśmy osiem lat i pisałem za niego
prace domowe
a on trzy miliony sekund potem rzygał
na niebieskie bratki mojej mamy
Widziałeś uda?
tak na zdjęciach
z Wiednia
gdy Staszka zabiła jazda
białą ścieżką
na białym koniu
w próbie udowodnienia Gosi
że tylko raz się żyje

dzisiaj/ 15 maja 2009 

czwartek, 14 maja 2009

łaknienie

 


- Oj, ile dałbym za papierosa…?
- Zejdź na dół.
- Po co?
- Sklep otwarty, wybór papierosów wielki, ha, ha, ha, ha.
- Zamknij się!


Dialogi dzisiaj trafiają we mnie różne. Jedni kpią, inni szydzą, a mnie się paaalić chcę.
A potem czekam niecierpliwie na piątek, na jego wieczór, bo już mi się nie chcę… 






Reklama 
Mam długie cygaro. Papierosy szkodzą zdrowiu.
Mam dżinsy. Jestem obywatelem świata.
Mam prezerwatywy. Jogurtowe. Taka moda.
Piję kawę z naparstka. Mała mocna.
Używam nici. Nie dłubię w zębach.
A papier, że aż się chce…
Żyję w luksusie. Pizza jest świeża od miesiąca.
A ten widok z okna. Wszystko dzięki jednej kropli.
Jest kolorowo. W gazecie czterdzieści cztery gazety.
Jest pięknie. Zaraz rozpocznie się teleturniej.
Jestem szczęśliwy. Będą powtórki seriali.
Ale fart. Znowu byłem bliski głównej wygranej, tuż, tuż.
Co za życie.
A papier, że aż się chce…

1998

lepszy

wtorek, 12 maja 2009

Cambio


… humorzasty świr! Manipulacyjny łajdak!
To nie cytaty, to gadanie z samym sobą. Obudziłem się jakiś świeży. Zmęczenie nie bolało, tak jak chociażby wczoraj. Byłem pewien niepewności, ale uwierzyłem, że nie załapię się dzisiaj na karuzelę własnej udręki.
Obejrzałem przed momentami "Vicky Cristina Barcelona". Och Woody! Dobrze mi. Mimo własnych utraconych miłości, pomimo mojego całego tchórzostwa. „Jestem tak podekscytowany, że chyba umyje dzisiaj wszystkie zęby”…
Nic się specjalnie nie zmieniło, nic nie dopełniło, ale jakoś czuję, że zasługuje także na takie dni, że codzienne dołowanie daje niewiele. Najczęściej łzy, wydane bzdurnie pieniądze, kaca lub ostre rzyganie.
Nikt nie puka do drzwi, nikt nie dzwoni. Mantra. Ale nikt nie zapuka, nie wybierze mojego numeru, gdy mnie już nie będzie, bo zatracę się w swojej pokucie.
Może jutro znowu trafi mnie szlag, bo jadę do warszawki i wrócą wspomnienia. A może jutro znowu obudzę się dobrze nastrojony. Może?
Nie wiem skąd brać pieniądze, kobiety, nowe słowa. Ale upajanie się swoim złym losem tego nie odmieni. Nie będzie mamony, miłości, sylab, oddechów, kropli potu na kręgosłupie…
- Już czas!
Może umrę jutro, może dożyje 77 lat. Może? Już czas utemperować swoje nieloty…

Mówię do ptaka:
Muszę lecieć.

Ptak macha do mnie
Instrukcją obsługi.
(Ewa Lipska, DO PTAKA).

...A – po dwudziestu dwóch latach zamierzam (sic!); RZUCAM PALENIE. To moja pierwsza myśl po obudzeniu. Został mi ostatni papieros.

poniedziałek, 11 maja 2009

Żal za grzechy


… nie puszcza, nie mija, nie stygnie. Cały dzień upiornie, topornie, potwornie. Biadolę, pier_dolę?! Tak. Bo jak pisać-żyć, gdy „NIE KLEI SIĘ MILCZENIE”.

Byłe kobiety ciosają mi kołki, a ja im osikowym w d… Zaszłe zdarzenia dopominają się spłaty zaciągniętych pocałunków i wypitych drinków, a ja im pluję w gały…
To nie tak miało być! Oj, nie tak!
Pamiętam, że gdy było źle (kiedyś-zawsze) uciekałem nad brzeg jeziora Łąkie w Sianowie Leśnym, dzisiaj… za daleko, za drogo, za późno. Nawet nie mam dokąd uciec, rozebrać się do naga i wykrzyczeć ­– w rozmowie z niebem, z drzewami, rybami, wodą, kamieniami, ściółką – mojego bólu.
Mój brat (15 lat młodszy) w takich momentach mówi, że mnie nie lubi. Moja przyjaciółka A. wskazuje bez wahania winnego całego zamieszania – Ty (czyli ja). Moja mama i nie lubi i winnego też trafnie osądza. Moi przyjaciele A i P. słuchają, nie oceniają, ale są jakże daleko.
Byli psychoterapeuci wpuszczali mnie w takim stanie w kanał przeszłości. A JA CHCĘ SIĘ Z NIEGO WYZWOLIĆ, ale potrafię już tylko ujadać…
Przestałem puszczać korzenie, obumieram, kora odpada, żywica nie cieknie. Tyle dróg – tyle gałęzi w moim wyrastaniu było pokracznych, że nie zasługuję na kolejne liście, na zielone wytchnienie…
… i jeszcze ktoś niezgrabnie wyrył na mnie „scyzorykiem z napisem made in finland” hasło:
PRZEGAPIŁEŚ ŻYCIE! 

niedziela, 10 maja 2009

WSTYD

…bałem się dzisiaj spojrzeń mojego Syna. Jego pytań. A jego monologi zamieniałem tylko w sztuczne dialogi. Nie będę majaczył, ale w pewnym momencie dnia, chciałem, aby już wrócił do swojej mamy…

Moje okropne, anemiczne nastawienie do życia obudziło się w nocy. Podpatrywałem Sz. jak śpi i rozczulałem się nad sobą, a potem cicho mówiłem: - Ty gnoju, skończony idioto, prze-srałeś życie! Nawet ojcem jesteś tylko niedzielnym!

Zasnąłem na kwadrans i znowu litania biczowania. Gdy tak zmęczony musiałem wreszcie rano wstać, to już wiedziałem! Ten dzień będzie podobny do nocy.

W kościele nie przyszło otrzeźwienie. Tępe wypatrywanie kobiet i ukradkiem spoglądanie na zegarek. – Kończ! – syczałem.

Wstyd mi! Ale nie znajduję siły na danie sobie w twarz po raz setny…

Dawno nie było mi tak tępo. Szukałem wierszy dla Sz. na konkurs recytatorski, ale temat „O rodzinie” jeszcze bardziej mnie pogłębiał. Szukałem naszych wspólnych zajęć, ale kompletnie nic się nie układało. Żadne puzzle nie pasowały do siebie. Piątek był wspaniały, sobota także, a dzisiaj  s p i e p r z y ł e m  wspólne, wykradane przecież przeze mnie, godziny.

I jeszcze na koniec, na uwieńczenie tego chorego dnia, starłem się z byłą żoną. I czuję się jak śmieć, jakbym bezpowrotnie utracił chęć do życia.

I jeszcze Wojaczek mnie dopada:

Była potrzeba życia, była śmierci potrzeba.

Była potrzeba wiersza, potrzeba miłości.

Była potrzeba Ciebie i Królową Polski

Nazywałem Cię wtedy na użytek wiersza.

Była potrzeba wódki i potrzeba śliny.

I piłem i zarówno smakowałem mydliny.

I gdy oszukiwałem na użytek potrzeby

Życia, z oszustwem zaraz rósł rachunek śmierci.


(BYŁA POTRZEBA, Rafał Wojaczek, 1969)

sobota, 9 maja 2009

pragnienie


Pięć centymetrów

Śpisz od dwudziestu pięciu minut patrzę na
zegarek
muszę poznać twój sen

odkryłaś się widzę tylko ramię
zmierzyłem pięć centymetrów ciała
przykrywasz się
teraz już tylko dwa i pół
czekam dwadzieścia minut 
znowu jest pięć
zaczynam cię całować
czujesz
zaczynam walczyć o trzy następne centymetry 
mija sekunda
to niewyobrażalne
ale dalsza część tego wiersza jest niecenzuralna
wręcz pornograficzna
dalsze zdobywanie centymetrów zabrało mi
trzydzieści jeden sekund
zostałem mistrzem świata
w wiadomościach sportowych nasz wynik podano
jako drugą informację dnia
pierwszą była wygrana naszych
z Brazylią w szachy


1997 

czwartek, 7 maja 2009


... no i zaczęło się szperanie, szukanie, przeglądanie, pod, nad, w, obok, z… Stare pisanie…może też więcej zdjęć? 
To przez Ciebie… (JSK)… dla…



  • List do Weroniki (któryś… – 2007)

Urodziłem się na wsi, sporej, spowitej rankiem mgłą jezior, których wokół jest wiele. Ale żadne z nich nie jest tym, które ma brzeg Twojego poczęcia. Piszę o tym, dlatego, że wierzę w słowa Twojej prababki (też mieszka, blisko), że miejsca w życiu są tylko dwa: urodzenia i śmierci. Pozostałe to bzykanie, błąkanie, szukanie, krążenie. Mam tak od 14 lat. Jestem jednak blisko Ciebie, w tej mgle z nad jezior, którą może kiedyś wczesnym rankiem poczułaś? Gdy spała mama, dziadkowie; gdy czekała Cię klasówka lub spotkanie z chłopakiem? Ta mgła – mam nadzieję była letnią lub wiosenną, czyli ciepłą, że nie było w niej zimna jesieni czy grudnia?
Przez mgłę czy raczej w niej spowity mogłem być z Tobą, tylko tam i tylko tak, bo przecież błąkam się setki, a czasami tysiące kilometrów od Ciebie, jednak wracam powoli, od wczoraj, kiedy wysłałem mój pierwszy list do Ciebie. Idę spać, jutro „wyślę” i te słowa, jutro napiszę znowu.
Ojciec

  • … jeszcze fragment ze sztuki Stypa 1988/1991

K.H.:
- Gdy nocami przy filiżance kawy, w kłębach dymu zawieszonych pod kloszem, myślał i pisał, i gdy wreszcie czuł się wyzwolony i całkowicie odpowiedzialny wobec samego siebie – dręczyła go jedna myśl. Uwielbiał się nią upajać: aby te noce miały wymiar nieskończoności.
Przyznawał się do tej
słabości, zawsze wtedy, gdy potrzebował drugiego człowieka. Nie jako przyjaciela, kochankę, partnera do wódki… potrzebował słuchacza. W jego rozumieniu słuchacz nie był kimś rzeczywistym, był jego metafizycznym spełnieniem. Zbierającym, sączącym, ale nie filtrującym jego słów (…)

środa, 6 maja 2009

napisane dwa lata temu

...po namowie "J-S-K"... czasami, od przypadku do wypadku, będę tu zamieszczał rzeczy, które zalegają pod moim biurkiem, w segregatorach, na żółtych kartkach, na dyskietkach w kurzu... Będą słowa, które mają 30 lat, 20 i kilka miesięcy. Sztuki, opowiadania, poezje, herezje...
To co dzisiaj - to jeden z moich listów (niewysłanych) do Weroniki. Mojej córki. Napisany dwa lata temu


Nie wiesz o mnie nic. Ja wiem, że jesteś cząstka mojego nasienia. Cząstką tylko, bo nawet nie znam daty Twojego poczęcia. Przypadek w kuchni dziadków lub między leszczem, a płotką na brzegu jeziora na Kaszubach. Jeżeli poczęłaś się na brzegu, to jesteś jednak całą mną. Ten jeden raz, ten akt był moim jedynym, który pielęgnuję w moim jestestwie. Bo to był jedyny akt, którego byłem uczestnikiem.
A jeżeli to była kuchnia? To nawet nie pamiętam oczu Twojej matki, bo ona odwrócona spoglądała w dół, w podłogę, w gumową pościel wykładziny. Stłumionym jękiem osiągałem kolejny tego dnia szczyt. Pięć metrów od mojego sukcesu rodzice Twojej matki oglądali telewizor, wuj bawił się lutownicą.
Kiedy wychodziłem z domu miałaś sześć miesięcy. 14 lat temu. Teraz wracam. Po 14 latach i sześciu miesiącach. Nie wiem wprawdzie czy zauważysz mój powrót, ale ja wiem, że wróciłem. Te pierwsze, dzisiaj skreślone, słowa dają mi pewność jak wtedy na brzegu jeziora. Mój drugi akt. Więcej w nim szału, radości i podniecenia, więc może jest tym pierwszym, a tamten już drugim. Oba są jednak moje.
Będą do Ciebie pisał codziennie. Może kiedyś któryś z tych listów przeczytasz.
Tata

w kolorach...

wtorek, 5 maja 2009


… gdy Sz. skończył trzy, a może cztery lata wymyśliłem dla Niego trzy zabawy. Zgadywanki – reguły proste. Kolorowanki – też łatwe, ale objaśniam: mówimy słowo, potem drugie, które się nam z nim kojarzy i mówimy o barwach: - Łąka tato jest zielona, a drzewa bywają żółte. To jedna z Jego pierwszych odpowiedzi…

Ale najczęściej graliśmy w rymowanki. Słowa – jedno – trzecie – piąte, aż do skuchy. – Szafa, żyrafa, agrafa, skucha!!! – A tato, co jest skucha? – To ropucha! – odpowiedziałem i graliśmy dalej…

Łapię się na tym, że gdy nie ma obok mnie Sz. bawię się w kolorowanki i rymowanki. Tylko, że moje odpowiedzi są zupełnie inne: Trawa? Czarna po wypaleniu przez jakiegoś głupca. Drzewa – brunatne. Z rymowaniem jest jeszcze gorzej. Stałem dzisiaj na przystanku autobusowym i męczyłem się jak kaleka, aby odszukać czarny rym do słowa zło i nic… Wściekałem się, kląłem pod nosem (a może paranoicznie na głos?!).

Wiem, że nawet takie zabawy bez Niego nie mają sensu, bo wtedy –  upadam, spadam, ujadam…

Gdy Sz. pyta mnie o ulubione książki, płyty (które lubi przeglądać) głos mi się łamie, ale nie kłamie (!). Mówię, podpowiadam, opowiadam, wręcz tańczę i błogo mu zazdroszczę. Tak! Egoistycznie, samolubnie! Bo nawet nie byłbym w stanie zadać mojemu Ojcu takiego pytania. Bo czy on coś w życiu przeczytał, czegoś poza Rosiewiczem posłuchał…?

Gdy Sz. mówi, że – Gdy będę DUUUUŻYYY, to będę miał syna i też będę z nim chodził na ryby, to…

Mój O. chodził ze mną nad jeziora, nad rzeki. Wspaniałe to były chwile. Kłusowanie, którego tak nie cierpię, w tym wypadku nabiera barw ukochanych. Zielony, Niebieski, Czerwony, Żółty. 

Tak... 

Na wspak.  

niedziela, 3 maja 2009

ZŁY

… jestem wściekły, zły, zły, zły. Wróciłem z meczu, którego nie można nie było wygrać. A padł remis. Zastanawiałem się 48 godzin czy wydać pieniądze na spotkanie Lecha i co? Złoooo! 

Nastawiłem się, nakręciłem na ten mecz, bo od samego rana byłem źle nastawiony do wiosny, do listów, do kościoła, do telefonów, do jedzenia, do książek, do filmów, do muzyki i… liczyłem, że ten mecz coś zmieni. Nie chciałem siedzieć w domu i np. napić się. Chciałem inaczej. Ruszyłem „w miasto”. Kilka godzin łażenia, a potem patrzenia NA NIC i nic. Źle. W piłce. Źle. W życiu. I jeszcze to słońce na stadionie, głowa mi pęka, a oni zagrali, tak jakby znali moje życie (sic!- ale banał); FATALNIE. 

A wtedy ratuje mnie tylko poezja. Ich. Moja. Wszelaka.


Autoportret

Często za często pozdrawiam, ozdrawiam

z biegiem się nudzę, po w czasie dostrzegam długonogą

kobietę na przystanku na drugiej stronie mojego okna

i wiercę coś w brzuchu, często przy uchu wiersze do szuflady

a kiedy wpada spocony reporter, niosąc kaganek zbrodni

na pierwszą stronę

śmierdzę gorzej od niego i wlewam lód do wódki, mieszam szklanką

odprężam się i przeklinam złe zdjęcia w półmroku oglądane na jutro

i często za często potem zwracam i wracam

do szkolnej łazienki z dziurą na bidet i inny architektoniczny plan

to wszystko odlewam w gipsie złamanej kończyny na boisku

wtrzydziestejpierwszej minucie meczu o żadną stawkę

a oni to dają na okładkę, bo nie mają nic lepszego, nic bardziej

krwawego

2003 

sobota, 2 maja 2009

"Chłopięce" lata

…ponad dwadzieścia koszul, kilka par spodni, ręczniki; czyli prasowanie i pranie się zdarzyło. Zdarzyło się gotowanie, snooker, piłka w telewizji, spacer, zakupy, sprzątanie tych czterdziestumetrów. Szaleństwo popłochu, a kiedy dopadało mnie zwątpienie, znudzenie – YouTube i? I żadnej smutnej muzyki, tylko Łowcy Kropka B., KMN i Mumio. Śmiech, a nawet soczyste łzy…

… zbliża się wieczór. Nie lubię, bo zasnę, bo nie zasnę, bo się przebudzę, obudzę, wybudzę… No jeszcze Gran Derbi (Real – Barcelona). Wybieram Madryt. Ale do meczu godzina, po meczu godziny… Marudzę? Oj, tak! Tylko, że ja – tylko ja – jestem tu w nocy i w tych powtarzających się snach…

Śniła mi się dzisiaj Weronika. Inaczej, bo jakże spokojnie i pięknie. Przytuliła mnie, mówiła: - tato. Byłem, tuż po szóstej, dobrze nastawiony do tej soboty, ale potem nachodziło i nachodzi: - Co ja mam teraz zrobić: Pojechać? Zadzwonić?

… i byłem rano gotowy TO zrobić i cofnąć czas o szesnaście lat. Ale przyszło otrzeźwienie, bo nikt nie chce mojego cofania.

To tylko ja się cofam, tylko ja tam patrzę… To sen… TO kamienie… 

piątek, 1 maja 2009

Nie pytajcie mnie o jutro













… zmęczony, wyczerpany, senny. Taki jestem.

Blisko siedem godzin nad poznańską Maltą; na rowerze, w lunaparku, piechotą, bo duktem, bo brzegiem, bo łąką. Kawałek dnia dany mi bycia z Sz. Gdy wróciłem do domu padłem – zasnąłem. On odjechał… wyjechał, pojechał…


A ja w alkoholowym oparze (sic!): Nie, nie piję ze smutku. Pierwszy raz wczoraj, dzisiaj drugi – przygotowałem nalewki. Czwartkowa na zielonej herbacie, piątkowa na (prawdziwym) musie żurawinowym. Teraz dwa tygodnie „wiązania”, potem co najmniej pół roku „butelkowania”… PÓŁ ROKU, Boże! – co, jak, gdzie BĘDZIE ZA PÓŁ ROKU? – Nalewki będą chłopie…

Palce pachną prawdziwym miodem, laskami wanilii, gałki muszkatowej, wrednie przebijającego się do nozdrzy spirytusu…

Pamiętam, że gdy miałem siedem, osiem, a może dziewięć lat – mój dziadek (jego rocznica śmierci w niedzielę) – w piwnicy naszego ogromnego domu – pichcił bimber. Mój ojciec, potem nieudolnie pędził wino, które śmierdziało, ale jego soczysty i cudowny zapach poczułem w domu mojego byłego teścia: wspaniałego Jana. - Ten to potrafi robić wino – pomyślałem, gdy pierwszy raz posmakowałem jego wyrobów. A gdy zobaczyłem jego pedantyczność, to pojąłem źródła sukcesów.

To było trzydzieści, dwadzieścia kilka, piętnaście lat temu. A ja rozmyślam, trapię się – co będzie za pół roku. – Nalewki będą chłopie… 

statystyka