piątek, 31 grudnia 2010

31 pierwszy czyli Sylwester



Nigdy nie zmienię zdania o Kapuścińskim. Po przeczytaniu jego książek, obejrzeniu fotografii, jednym przypadkowym spotkaniu. Będę go szanował w swojej pamięci. Nie zmieni tego opowieść Artura Domosławskiego.
Muszę jednak przeprosić autora. Po dwustu stronach złorzeczyłem, teraz dziękuję mu za to, że dane było mi ją przeczytać.
Moja lista wątpliwości i uwag jest długa, ale to nic zdrożnego. Nadal drażni mnie pewnego rodzaju naiwność Domosławskiego. Drażni pominięcie zupełnie fotografii w życiu Kapuścińskiego. Koniec. Lektura jest tylko pretekstem do dzisiejszego pisania.

Za kilka godzin położę się spać. Nie mam zamiaru pić na umór, obserwować fajerwerków i słuchać taniego popu w telewizji. Zanim jednak polegnę po kilku głębszych, muszę zająć się – jak zwykle – sobą.
To był kiepski rok. Niepotrzebnych wydarzeń, złudnych wiraży, miraży. Najgorsze było i jest to, że zamiast spokoju, osiągnąłem stan zupełnie niepotrzebnego, głupiego wrzenia. Zaczepiam ludzi, szukam ringu tam gdzie mogłoby dojść do dobrej, twórczej potyczki na słowa, ujęcia. Biję innych, gdy oni zasługują co najwyżej na prztyczek. Powód? Diagnoza jest zbyt złożona, ale czuję, że dalej tak nie uciągnę. Zmęczony koń. Stary koń, o którego pytał już rzeźnik.
Bawi mnie zabawa w postanowienia, zwłaszcza te noworoczne. Postanowić – obiecać można wycierać buty i wyrzucać śmieci, a tu sprawa jest poważniejsza. Jak staremu koniowi uświadomić stan rzeczy, że źrebakiem jest tylko we wspomnieniach, słowach, fotografiach.
Przeczytałem dzisiaj w nocy frazę (odkurzoną, podpiętą na fiszce pod stare zdjęcie)

Jesteś śmieciem, jesteś moją fantazją.

To z Dostojewskiego, z Braci Karamazow. Na zdjęciu mój ojciec. Jest data i miejsce: K, 1988. Miałem 17 lat.
Dzisiaj, zgorzkniały w nocnych poszukiwaniach pomyślałem, że ten cytat odnosi się nie do niego, lecz do mnie. Rankiem mi przeszło. Dlaczego? Bo nie chcę mi się już ciągnąć przeszłości. Muszę mieć racjonalny pomysł na dziś, potem.
Pokora i duma. To nie są slogany. Pokory wciąż mi brakuje, a duma rozpiera. Jak wiadomo zupełnie niesłusznie.
W pokorze więc życzę, abyście byli uczciwie dumni ze swojego życia. Jeżeli do tej pory był z tym problem, to niech 2011 rok to zmieni.
Do siego roku!

środa, 29 grudnia 2010

oni


Zdrada jest domeną męską. Honorem jest być złym. To takie bohaterskie, mocne. Jest co dać na afisz.
Ale nie będzie analizy mężczyzny. Będzie odpowiedź dlaczego wybieram kobiety. Także w przyjaźni, a głównie w twórczości. W pisaniu i fotografii.
Przepadam za facetami, których nie znam. Idole z plakatu, z książek, z płyt, z obrazów. Pozostali? Marność nad marnościami. W życiu mianem „przyjaciela” określałem pięciu. Dziś nie ma żadnego.
Wina? Moja. Przez całe życie szukałem „zastępczego ojca”, a więc wybierałem starszych przyjaciół. Musiało się rozsypać.
Wina? Ich. Przyjaźniliśmy się, bo byłem szefem i wypadało mnie mieć w portfolio.
Wina? Moja i jego. Mam paskudny charakter, a jemu wydawało się, że przyjaźń można kupić.
Kocham jednego faceta. Mojego Syna. Dla niego i przez niego żyję. Dla siebie? Dzięki niemu.
Lubię – tak lubię – starych mężczyzn. Pokaleczeni podchodzą do życia z dystansem. Warto ich słuchać, warto naśladować. Dlatego, gdy spotykam się z ojcem mojej Byłej, staram się kreślić plany na przyszłość. Fantazjuję: - Chciałbym być takim ojcem.
Gdy jestem w depresji, podziwiam samobójców. Przeważnie byli to faceci. Mieli w sobie odwagę – krzyczę, przeglądając się w lustrze.
Gdy wraca mi ochota i siły, podziwiam dozorcę z miejscowego przedszkola, który codziennie rano odśnieża, zamiata, krząta się. Widzę go przez okno. Nic o nim nie wiem.
O mężczyznach nie warto zbyt wiele wiedzieć.

wtorek, 28 grudnia 2010

One

Moja fascynacja kobietami zaczyna przybierać znamiona choroby. Znanej mi doskonale – choroby uzależnienia.
Gdzieś zagubiłem samczy popęd, by wszystkie napotkane powinny wylądować w moim łóżku. Może dlatego, że nie mam już hamulców i rozpoznaję Je rykoszetem swojej samotności, a nie prostego pożądania.
Urzekają mnie kobiety młode, dojrzałe, stare.
Każdej robię zdjęcia (chociaż zwykle nie mam aparatu), z każdą rozmawiam, w każdej szukam znaku piękna lub brzydoty. Znakiem mogą być brwi, stopy, paznokcie, dłonie, usta, uszy, włosy, podbródek, piersi, uda... Litania pięknych zbiorów.
Potem spisuję TE znaki szczególne. Znamiona moich fascynacji. Przelewam na papier fantazje, piszę listy nigdy niewysłane, robię zdjęcia, śnię.
Jak kolekcjoner zakładam w każdym tygodniu kolejny klaser swoich zdobyczy.
Codziennie wracam do swojego uzależnienia. Gram intuicyjnie. Słowa często są zbyt kalekie, by oddać obraz „napotkanej”. Zdjęcia przypadkowe i te zaplanowane wciąż nie są spełnieniem. Dlatego ułomną kreską zaczynam wspominać usta, oczy, ich stroje i nastroje. Rysuję i zgniatam. Karta za kartą. Kobieta za kobietą. Porzucone, wyrzucone, zgwałcone, kochane, samotne, czasami szczęśliwe.
Żadnych słów wypowiedzianych. Pełna głowa, pełen folder, pełne zeszyty.
Gdy któraś z Nich nagle do mnie dzwoni, dziwię się i skrępowany  wykręcam się brakiem czasu lub zmęczeniem w podróży. Sugestywnie kłamie w obronie koniecznej.
Gdy dzwoni znowu i czułym głosem wypowiada moje imię, zaczynam tracić rezon. Zaczynam się bać, że dla tej jednej będę musiał zostawić TE wszystkie.

niedziela, 26 grudnia 2010

choinka


Chroniczny brak gotówki. Moje lektury są zaległe i przewlekłe. Lista pożądanych jest dłuższa od kobiet zapomnianych.
Szymon (z dedykacją Dla Taty od Gwiazdora) sprawił mi Głowackiego „Good night Dżerzi”, jego mama (z adnotacją Od Gwiazdora za Grzeczność) Domosławskiego „Kapuściński NON-FICTION”.
Chłonę i zwracam, odwracam i zawracam. Zacząłem od dzieła dziennikarza roku 2010. Jestem na 215 stronie i jest mi żal autora. Podobnie jak on i jego bohater, podkreślam zdania ważne. Ołówek wariuje ze zdziwienia.
Dziwi naiwność, złość, przedziwny infantylizm. Dziwi ułomność języka i dobór zdarzeń, wydarzeń, obrażeń.
Zostało mi jeszcze trzysta stron. Wyrok jest, więc w zawieszeniu. Już pragnę liter Głowackiego. Też po polsku, ale po wyrywkowym zaczytaniu, wiem że będzie tylko lepiej.
Lepiej jest po świętach. W nowych skarpetach, z butelką perfum i głową czystą od natręctw.

piątek, 24 grudnia 2010

TAK!

Wam i sobie:
Wyciszenia. Zrozumienia. Znalezienia. Odzyskania. Olśnienia. Spełnienia.

wtorek, 21 grudnia 2010

złość


sowizdrzał!
dupek w sosie kompleksów!
kolekcjoner ran zadanych!
Proszę nie krzyczeć, proszę.
Autobus linii 64 jeździ co dwanaście minut.
co się wtrącasz gnoju?
pytał cię ktoś o zdanie?
w ryja?
Doradzam spokój, proszę.
Pewnie zaspała, zaraz otworzy.
Poza tym za rogiem jest kolejny monopolowy.
zamknij się!
nie patrz się na mnie!
weź jakieś prochy!
Może wystarczy wyłączyć telewizor?
Może zmienić kanał.
Zniszczyłeś mi życie!
Cholera dlaczego, ja cię poznałam?
Chcę rozwodu!

Wsiadam do autobusu linii 64, kupuję pół litra czystej i oglądam tvn24.

wtorek, 14 grudnia 2010

pięć



nie zdejmuj butów
nie licz na miłość
chodź do łóżka
potem wyjdziesz za mąż
za kogo będziesz chciała

ubierz buty
chciałem tylko rozmowy
za dwieście pięćdziesiąt za godzinę
polecił cię proboszcz
tak, wiem rozmawiacie dłużej

mam nowe buty
namiętne skórzane
na koturnie
na ślad języka
przyjedź natychmiast

nie patrz w oczy
oddaj stopy
ubierzmy je w szpilki
uderz w twarz
zakwitnie blizna 
w polu zmarszczek

biegnij do mnie
spakuj wszystkie
jutro oddamy
(wreszcie poznałem
panią z obuwniczego)


sobota, 11 grudnia 2010

próba

Pamiętam wiele, ale nie wszystkie.
60 tabletek dla epileptyków,
spanie z nożami ostrzonymi przed snem,
pełne wanny wody,
hotele wynajmowane na trzy dni (by nikt nie przeszkadzał),
podcięty nadgarstek,
poharatane stopy,
5 opakowań tramalu z butelką niewiemjużczego,
6 działek amfetaminy i 2 działki niepamiętamczego,
5 opakowań w kwadrans tego co przypisali mi psychiatrzy na wiele tygodni,
sznur z budowy,
kable od komputera,
parapet okna na dziewiątym piętrze,
tabletki do zmywarki,
rośliny, którego podobno pomagają i przyspieszają,
wtargnięcia na ulice, lekkie potrącenia.

Mógłbym tak długo i wszystko pomnożyć przez pewien liczebnik. Mógłbym wspomnieć upokorzenie moje, bliskich. Szpitalne wizyty; oficjalne i ukrywane. Pierwszy raz zabijałem się, gdy miałem 16 lat, ostatni raz w październiku ubiegłego roku. I wydawało się, że dobrze, że przeżyłem. Komu? Mnie się wydawało. A dzisiaj?
Dzisiaj nic już nie wiem, niewiele rozumiem.
Piszę TO do siebie, dla siebie. Bez paniki, to żaden szantaż. To próba otrzeźwienia. Próba życia.
Gdy jest już bardzo źle, wspomnij kiedy było gorzej – to pomaga.
Może. 

czwartek, 9 grudnia 2010

atmosfera



pod kaloryferem
kurz, zdechła mysz
żółty ser
topi się śnieg
grzeję stopy
w dziurawych snach
wysiadłem z fotela
spadłem na pysk
gaszę camela na oczach
dwudziestolatki
kiepski portret młodości
nożyczkami zaglądam do ust
puste
zbędne
żadne
ściągam spodnie
chowam się w kocu z plam nasienia i krwi
jem z książek kucharskich
gotuję na ekranie
robię pod siebie
brutalnie odmawiam odwiedzin
nie chcę też mydła i szamponu dla psa
skomlę skutecznie
nawet gdy śmierdzę

środa, 17 listopada 2010

samotność



Stragan pamiątek nocy:
alkohol w dziurawej ósemce, na statywie stanik.
Mydło w talerzu ogórkowej z masztem z widelca,
okruchy razowego prowadzą do łazienki:
twarz nie odbija się w lustrze.
Nic, nic, nic. Mgła. Wrzątek leje się do pustej wanny:
ostrze trafia w udo. Kap. Kap. Kap.
Ściskam nadgarstek. Tik. Tak. Tik. Zegarek po ojcu zatrzymuje
ćwiczenia ze śmiercią. Zabawy z życiem. 

piątek, 5 listopada 2010

puzzle


W łazience suszę
twój portret
obok widoczków, skarpet,
aktów byłej żony.
Suszę ustami
gapię dłońmi.
Twoje oczy wyszły wspaniale.
Reszta rozmyta. Drę raz, dwa, trzy.
Zostały widoczki.
Podarte oczy pływają w wannie.
Rozmyte usta przykleiły się do lustra.
Wyjmuję z kuwety kolejny
zachód
wschód.
Twój brzuch.
Ucięty kadr, pępek mruga zadowoleniem.
Na następnym same dłonie.
Potem stopy, plecy.
Puzzle tęsknoty.
Dzwonię na pogotowie, policję
do Boga.
Chyba cię zabiłem.

Nikt nie odbiera. Wszyscy zajęci
widoczkami.
Na lepszą przyszłość.  

środa, 27 października 2010

uciekając



Uciekając
szukam drogi do powrotu.
Spakowałem trzy widelce,
jeden piernik do wiatraka
oraz aparacik na baterie.
Będę jadł, dłubał, otwierał.
Będę czytał wiersze z ambon.
Będę pstrykał dojrzałe kobiety.


Uciekając
przepuszczam pociągi
przez godziny wygłodniałe.
Przepędzam natrętnych
kierowców w minispódniczkach.
Gwiżdżę na ptaki
- niech lecą same.


Uciekając
zamykam oczy:
ośmiolatek. Lato. Las. Kaszuby.
Kolorami łez krzyczę :
zguuuubiłem się.

wtorek, 19 października 2010

wędrówki



Widzę, że nikt się nie przyzna.
Będziemy rozpoznawali
po rajstopach
barwie lakieru
sukience.
Będziemy bezwzględni!
Przeszukamy tysiące domów
przeryjemy akty urodzenia
zlustrujemy listy kochanków.
Pokażemy swoją siłę!

Jesteśmy drobnoustrojami
zawiedzionej miłości
porzuconych kochanków
uwiedzionych myśli
porzuconej bielizny za łóżkiem.

Więc już po wszystkim:
poeta zasnął pijany.
Żywa kobieta zbędna.
Wiersz się skończył,
on się skończył.
Ona odzyska twarz
w następnej fotografii.   

środa, 13 października 2010

z półki



Zachwycam się
włosem łonowym
na grzebieniu
przykład roztargnienia
układ na stoliku
cząstka promienieje jej łonem
armia straceńców wyłazi z biblioteki
padają imiona dziewic
pań z ołtarzy
do kogo należy ten piękny zawijas
Kosiński orzeka:
to był samiec
czar pryska
Witkowski połyka
zboczeniec!
-wrzeszczy koło gospodyń wiejskich
(co one tu robią?)
duszę połykacza
krztusi się moim wspomnieniem
wypluwa cztery peruki i kłębek włóczki
wyrzucam autorów na półkę
ze znaleziska utkam sobie lalę
uczeszę grzebieniem
ucieszę wierszem

czwartek, 30 września 2010

gadanie



Lustro: - Co u ciebie?
Przed lustrem: - Źle obciąłem paznokcie…
- I co za kłopot?
- Krwawię.
- Zabliźni się.
- Ale chciałem się onanizować.
- I co za kłopot?
- Teraz się brzydzę.
- Zamknij oczy.
- Nie uda się. Cały czas będę myślał o tych ranach. Pieką.
- No to nici z seksu.
- To, co ja mam teraz robić?
- Rozpłacz się. Jedne emocje zastąp drugimi.
- Ale mi się nie chcę ryczeć.
- Spójrz na mnie. To nic trudnego………………………………………………………… 

środa, 22 września 2010

czego



Milczenie ma zalety. W milczeniu dojrzewa czas.
Nie potrafię poskładać słów w zdania. Nie potrafię zdań zamienić w zaklęcia. Zaklęć użyć w modlitwie. Modlitwy traktować jako koncertu życzeń.
Czeka mnie podróż. Zła. Niepotrzebna. W przeszłość. Enigmatycznie i wprost: boję się.
Nie wiem czego się spodziewać i dlatego nie potrafię napisać scenariusza, który pewnie spłodził już pewien urzędnik w sądzie miasta K.
Wiem, czego nie chcę. Wciąż czegoś chcę… Nie tym razem…
Przeraża mnie droga, rozmowa, oczu spojrzenie. Przeraża mnie wstyd. 

czwartek, 9 września 2010

jazda




ruch jednokierunkowy
ty swoje
ja morda w kubeł

Czy zamawiał pan panią?
Zamawiałem.
I są tylko kurwy?

ruch prawostronny
bazgrzę członkiem wielkie słowa
otwierasz portfel
pięć złotych zabezpieczy
naszą przyszłość

Czy kochał pan pana?
Nie odpowiem.
Mamy niespełnionych poetów,
reflektuje pan?

ruch lewostronny
zasypiam przy ścianie
trzaskasz obcasami schodów

Czy lubi pan filmy porno?
Wolę psychologiczne.
Nikt nie zakazuje panu myśleć.

środek
o piątej dwadzieścia
maluję pościel snem bezeceństw
zakładam okulary
widzę odłączenie
ruszam w górę rzeki

Ostatnie pytanie:
Czy lubi pan swoje ciało?
Krępujące!
Pani Zosiu, pani przyniesie kajdanki…

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

czasem zabawy




Niebezpieczeństwo czasu. Przełom sierpnia i września, to godziny słabości. Mojej. Muszę uważać na myśli, na czyny. Na słowa przestałem zważać. To czas zły. Zły w złości czasu teraźniejszego.
Ostatnie dni gapiłem się sufit, plułem do lustra i słuchawek telefonów. Jedyne, co mnie ratuję to szaleństwo w odkrywaniu nowych technik fotografii. Zwłaszcza tej minimalistycznej. Zakochałem się (na razie bez wzajemności) w zdjęciach, robionych techniką otworkową, czyli taką bez użycia obiektywu. Prześwietlam i naświetlam i maczam w łazience stare filmy, papiery. Mnóstwo tego, tylko pasta do zębów się skończyła…
Zrobiłem też kilka ujęć w puszkach po piwie. Browaru nie pijam, więc pogrzebałem w śmietnikach, co dało efekt piorunujący, bo znajduję ciekawe rekwizyty. Jednego dnia jestem nimi zachwycony, następnego wracają do swojego domu.
Szaleństwo pogłębiam pstrykając – nie wkręcając obiektywu, lecz uchylając go w zależności od światła i własnego widzimisie.

Tylko czy to ma jakiś sens? Wszystko i tak zwaliło się na łeb. W samotności najgorsze jest, to że nie da się nią zachwycić. 

niedziela, 22 sierpnia 2010

pewna




Z ostatnich dni:

Pewna kobieta mówi nie szukaj baby, szukaj Boga.
Pewna dwudziestopięciolatka oświadczyła: nie jesteś mi obojętny.
Inna mówi, że nie wiem, co to jest miłość i za dużo w tobie stanów depresyjnych.
Do chóru dołączyła trzydziestolatka nazywając mnie na piśmie żywym trupem.
Pewna gospodyni domowa zdradziła męża. Miałem ją rozgrzeszyć, ale… ty nic nie rozumiesz i trzasnęła drzwiami.
Przyjaciółka mówi zmieniłeś się. Dopytuję: I co z tego? Milczymy.
Pewna dojrzała i piękna pani traktuję mnie jak worek treningowy, ale nie przeszkadza jej to całować mnie po szyi.

Z ostatniej chwili:

Czy istnieje ta PEWNA Kobieta? Pewna siebie i mnie? A ja pewien nas? 

wtorek, 17 sierpnia 2010

Dwa projekty, dwa cytaty


Z Andrzeja Bursy:

„mam w dupie małe miasteczka
mam w dupie małe miasteczka
mam w dupie małe miasteczka”


POSZUKUJĘ, ZAPRASZAM, PROSZĘ
CHĘTNYCH
Zainteresowanych moimi projektami fotograficznymi. Pierwszy zwie się „Krzesła”, drugi „DNA”.
Potrzeba tylko chęci, odrobinę dobrej woli, dwie – trzy godziny ze mną i zgody na publikacje wizerunku. Nawet pieniędzy nie trzeba (te zamierzam ja zarobić w przyszłości).
W pierwszym projekcie – nieważny wiek, płeć. Nic nie jest ważne. Ważni jesteśmy My.
W drugim – bezwzględnie trzeba być rodzicem lub dzieckiem, ale wtedy jedno musi namówić drugie, aby Holden pożarł dwie owieczki.
(Projekty są autorskimi pomysłami i są zastrzeżone. Jeżeli uda się je zrealizować – będą wystawy. Szczegóły na priv – czekam naiwnie na listy) .


Z Adama Georgiewa

„Olej wszystko, chłopaku, nic nie jest ważne. Porządnie sobie zaruchaj, to jedyne, co ma sens”. 

wtorek, 3 sierpnia 2010

a może




masz mi coś do powiedzenia
masz drobne na bełta
masz serce lub wątrobę na przeszczep
a może masz łono na odwiedziny

szukałeś w gazetach
w wierszach
w pubach
burdelach
a może w kościołach

czekałeś na przekaz
czekałeś na telefon
dzwonek do drzwi
a może nóż w plecach

nie brałeś
nie piłeś
nie jadłeś
nie paliłeś
a może nie modliłeś się

wszędzie i nigdzie
w parku i pod mostem
w rozporku i w staniku
w konfesjonale i w kostnicy
a może w ideach

no kurwa
no nie użalaj się
no nie płacz
no nie pij
no nie tnij
a może nie pisz 

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

droga


Nie mam pieniędzy na chleb, papierosy, wódkę, długi, alimenty i mieszkanie. Godzinę temu wypowiedziałem umowę. Musiałem.

Nie mam stałej pracy. Nie mam spokoju w sobie, nie potrafię odnaleźć go w innych. Żegnam się z Poznaniem. Mam miesiąc.
Wyjadę niedaleko, by być blisko Szymona. By być dalej od byłej żony, jedynej kobiety, która mnie rozumie i wspiera, ale nie chce być ze mną.
Nie lamentuję. Szukam dobrych stron w tej tragiczniej sytuacji. Tragedie też bywają piękne. 

niedziela, 1 sierpnia 2010

wspomnienia



Jest rocznica. Wyją syreny. Szacunek wymieszany z wątpliwościami.
Mam i swoje prywatne sprawy 1 sierpnia. Dzień mojego chrztu, dzień pierwszej nagiej kobiety, dzień pierwszego ślubu.
Czasami zapominam o swoich urodzinach. Nigdy o chrzcie. Kilka miesięcy temu pojechałem do kościoła na Kaszubach, dotknąłem wody i olejków. Poczułem magię.
Kilka lat temu rozebrałem się do Adama na pomoście, z krzykiem ukrytym w języku, zamknąłem oczy i wspomniałem Jej widok. Małe piersi. Piękno łono. Zadrapanie na udzie i pod pachą. To niżej wzbudziło moje opatrunki.
Spałem u Piotra. Nie w domu. To od niego pojechałem po przyszłą żonę. Podczas ceremonii płakałem. Tydzień wcześniej powiedziałem, że nie chcę ślubu. Przez zdrady, przez moją infantylność, wrażliwość. Wojaczek z Bursą krzyczeli ze ścian, wyrytych młodością.
Ale ten wieczór był piękny. Piły mnie buty. Kapała krew i nagle się okazało się, że już od trzech tygodni opóźnia się miesiączka. Paliliśmy, paliliśmy, kochaliśmy się w na skrzynkach wódki. A mój bliski muzyk grał Nalepę, Uriah Heep - Lady In Black
Dzisiaj zrobiłem obiad drugiej żonie, wykąpałem się z synem w leśnym jeziorze. Zabrakło pomostu. Zabrakło skrzynek wódki, były olejki.  

czwartek, 29 lipca 2010

tak




Tak, jestem w permanentnej depresji. Nie radzę sobie. Właśnie kończy się najgorszy urlop. Nie starcza na chleb, starcza na papierosy. Nie wierzę w jutro, nie chcę uwierzyć we wczoraj.
Litania utyskiwań jest – jak zwykle – długa. Ale ściana, przed którą stanąłem jest ze szkła. Widzę przez nią innych. Mlaskam jęzorem, pozdrawiam znajomych. Nikt nie słyszy, nikt nie widzi. Lustro weneckie?
Gdyby nie Szymon całymi dniami leżałbym w łóżku i wył do sufitu. A on wyrywa mnie do kuchni, łazienki, parku. Są więc obiadki, pranie i rolki, i rower. Pociąga mnie za sznurki i jakoś funkcjonuję.
A gdy pojedzie, gdy wyjedzie kimkolwiek będę – będę sobie sam sobą…

sobota, 24 lipca 2010

w deszczu


Lało w nocy, nie ustępowało w dzień. Teraz chwila przerwy, odpoczynku. Szymon znudzony siedzeniem w domu obstawia książki armią ołowianych żołnierzyków. Mnie denerwują czarne ludziki. To fraza z Pidżamy Porno. Słucham na siłę, dla siły. Dla otuchy, dla buntu, bo każdy nowy dzień rodzi nowe paranoje…
Ale
Nie jestem tym który zwątpił
I tchórzem, co się podał
Nie jestem buntownikiem, choć niewiele mi się tu
podoba
Już krzyczy głowa

Z tego krzyku zrodziła się mała rewolucja. Postanowiłem, że Drzazgach nie będę publikował zdjęć dziewczyn. Mają już wiele moich miejsc w sieci. Będzie inaczej. Publicystycznie. Od dzisiaj.
Stęsknionych kobiecych wdzięków odsyłam do ogólnodostępnego portfolia, które co pewien czas będę aktualizował. A może jeszcze coś wymyślę… zanim dzień stąd odleci na chmurze…
statystyka