wtorek, 5 maja 2009


… gdy Sz. skończył trzy, a może cztery lata wymyśliłem dla Niego trzy zabawy. Zgadywanki – reguły proste. Kolorowanki – też łatwe, ale objaśniam: mówimy słowo, potem drugie, które się nam z nim kojarzy i mówimy o barwach: - Łąka tato jest zielona, a drzewa bywają żółte. To jedna z Jego pierwszych odpowiedzi…

Ale najczęściej graliśmy w rymowanki. Słowa – jedno – trzecie – piąte, aż do skuchy. – Szafa, żyrafa, agrafa, skucha!!! – A tato, co jest skucha? – To ropucha! – odpowiedziałem i graliśmy dalej…

Łapię się na tym, że gdy nie ma obok mnie Sz. bawię się w kolorowanki i rymowanki. Tylko, że moje odpowiedzi są zupełnie inne: Trawa? Czarna po wypaleniu przez jakiegoś głupca. Drzewa – brunatne. Z rymowaniem jest jeszcze gorzej. Stałem dzisiaj na przystanku autobusowym i męczyłem się jak kaleka, aby odszukać czarny rym do słowa zło i nic… Wściekałem się, kląłem pod nosem (a może paranoicznie na głos?!).

Wiem, że nawet takie zabawy bez Niego nie mają sensu, bo wtedy –  upadam, spadam, ujadam…

Gdy Sz. pyta mnie o ulubione książki, płyty (które lubi przeglądać) głos mi się łamie, ale nie kłamie (!). Mówię, podpowiadam, opowiadam, wręcz tańczę i błogo mu zazdroszczę. Tak! Egoistycznie, samolubnie! Bo nawet nie byłbym w stanie zadać mojemu Ojcu takiego pytania. Bo czy on coś w życiu przeczytał, czegoś poza Rosiewiczem posłuchał…?

Gdy Sz. mówi, że – Gdy będę DUUUUŻYYY, to będę miał syna i też będę z nim chodził na ryby, to…

Mój O. chodził ze mną nad jeziora, nad rzeki. Wspaniałe to były chwile. Kłusowanie, którego tak nie cierpię, w tym wypadku nabiera barw ukochanych. Zielony, Niebieski, Czerwony, Żółty. 

Tak... 

Na wspak.  

1 komentarz:

statystyka