wtorek, 23 czerwca 2009

Dzień Ojca. Twoje zdrowie!

.

Fragment opowiadania „STWÓRCA”, 2007

Bicie było sposobem nie tylko dla niego. Wiele rzeczy pewnie w życiu nie wydarzyłoby się, gdyby nie szał ojcowskiej miłości. Może nigdy nie byłbym w szpitalu, może nigdy nie kochałbym się z 14-latką w pustym pokoju pielęgniarek. Może nigdy też nie próbowałbym się zabić lub napić się z jego butelki, piersiówki z drewna (ale cacko). A może jego zasługą jest także ta szrama na barku i długa blizna niżej szyi. Obie odznaki noszę jak szeryf. Walczę nimi o wiarołomstwo czyichś żon i kochanek. Gdy w ekstazie muskają blizny językiem, nie sposób powiedzieć: - Ojcze, dziękuję.

Spis moich samobójstw jest dla niego wielką niewiadomą. Był świadkiem tylko pierwszego. Potem znajomym zdradził: - To mi wystarczyło, mam dość tego gówniarza. Jedno jest pewne, że gówniarzem byłem perfidnym, bo to, że on albo mnie uratuje, albo pochowa zaplanowałem dokładnie. Mimo mych słabości matematycznych w tym wypadku dokonałem obliczeń. Kiedy się obudzi, kiedy sięgnie do lodówki, kiedy zbierze się po otwieracz? Z pokoju pięć minut (sporo, prawda?!) z piętra do kuchni, około dwie minuty na „sezamie otwórz się” i… otwieracz. Normalnie otwieracze leżą w szufladzie, ale jego wisiał, tak żeby miał go na oku na drzwiach w spiżarni, a żeby po niego sięgnąć musiał otworzyć te drzwi i tuuuuuuuuu niespodzianka. Otwieracz wisiał, a jakże, ale wisiałem także ja – gdzieś z okładem od ośmiu minut (z całą logistyką przygotowania scenografii). Cuda się zdarzają: on nie otworzył butelki, a ja przeżyłem.

Przy pozostałych samobójstwach już go nie było. Nie ukrywam, że brakowało mi go. Musiałem fatygować tylu ludzi. Także i tych z drugiego planu, którzy mieli go poinformować o wydarzeniu. Ale on już powtarzał jak mantrę: - To mi wystarczyło, mam dość tego gówniarza.

Ale kiedy ten pierwszy raz się skończył, był i inny czas i trwał siedem dni. Całe siedem dni. Cholernie szczęśliwy tydzień. Tydzień, którego do dzisiaj sobie zazdroszczę. Dostałem wtedy od niego pierwszy prezent. Pieniądze i kwiaty, a jakże. Nie miał pomysłu, więc dał mi pieniądze, a kwiaty? Cóż dziwnego – do szpitala przynosi się kwiaty, może nie trzynastolatkowi, ale on przecież nigdy wcześniej nie odwiedzał 13-latka w szpitalu. Mówił jakby jąkając się (a może to było seplenienie), że do szpitala to do matki przychodził. To też było miłe, bo dawało dowód, że wie, że ma żonę. Kwiaty w jego ręku wyglądały zabawnie, ale pieniądze poważnie. A powaga chwili wymagała, żebym ten prezent przyjął. Ten tydzień spędzony w szpitalu i jego trzykrotne odwiedziny, a na które czekałem jak na gola w meczu mojego ulubionego Lecha, to było coś! Człapałem w czwartym dniu po korytarzu, gdy przyszedł i spojrzałem na twarz, której nigdy wcześniej nie widziałem. On się uśmiechał, uśmiechał do mnie. Odpowiedziałem tym samym.

7 komentarzy:

  1. a to ja Cię już dziś przytulę, choć wolno dopiero jutro :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie potrafisz tego zostawić???

    OdpowiedzUsuń
  3. wszystkiego najlepszego i z tej okazji :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmmm...
    Rozliczenie , życzenie i przestroga.
    Osobiste i trudne...
    Mam taki "szpetny odruch" analizowania,
    wręcz już mimowolnie -
    więc lepiej poprzestanę na
    szczerym pozdrowieniu Cię.

    -Marius;)

    OdpowiedzUsuń

statystyka