poniedziałek, 1 czerwca 2009

chłopiec

Malaga, 2005

… i całe szczęście… pierwszy raz skasowałem wpis na blogu, kasuję też w ekspresowym tempie depresyjny stan w mojej głowie…

Co za dzień?! Ściana. Walę, rozbijam, żeby było mi łatwiej poskładać puzzle. Dla Sz., dla J., dla siebie i kilku jeszcze osób, które są mi bliskie…

Przecież nie może być tak, że poradziłem sobie z wyłażeniem z bagna, aby teraz znowu sam się w nie wpędzać. Moje wołanie: - Zrób coś! ma charakter terapeutyczny, ożywczy (mimo wszystko i wszystkiego). Bo wołam, aby być i żyć dalej i lepiej. Ale, gdy słowa odbijają się niczym echo od pustych ścian, to nie mogą dziwić łzy i skowyt… Usprawiedliwiam się? Tak! Bo bardzo czekam lepszego jutra, bo bardzo czekam Jej powrotu, Jej uśmiechu. Chcę Jej posłuchać, wysłuchać, zrozumieć…

Holden – zawsze chciał być dzieckiem i szkoda, że skończył w szpitalu psychiatrycznym… Moje pragnienie dzieciństwa nie jest wcale wyszukane, ale muszę pamiętać o puencie swojej ulubionej książki… Muszę pamiętać, że słowa zapisane nie dotyczą mnie, są tylko moim wywoływaczem…

Gdy czytam, oglądam, słucham dostaję drgawek – bo wszystko staje się takie moje. Chociażby wczoraj, gdy czytałem „Wiek żelaza” (który to już raz?), gdy oglądałem „Slumdog. Milioner z ulicy”, gdy słuchałem Joy Divison (i myślałem o IANIE CURTISIE).

Dość!

Cholerny ze mnie tchórz. Staram się z tym nie zdradzać, ale to fakt.

(z Buszującego)

5 komentarzy:

statystyka