Zbyt częste jedzenie w samotności odbiera apetyt, siły witalne, a jest udowodnionym – przeze mnie – powodem zgagi.
Na mojej trasie dom – dworzec – dom jest przystań otwartych zapachów. I z kuchni i od klientów czuć głód, pragnienie, mocz, pot, głód.
W Eurusiu, barze mlecznym prima sort (chociaż tęsknię za zlikwidowaną Miniaturką na Matejki) są panie w pięknych toaletach, studenci prywatni i społeczni, nauczyciele i bankowcy. Są gnojki plujące do zupy i załamani swoim stanem cherlawi aktorzy życia.
Jestem i ja.
Zależy mi na szybkim i tanim załatwieniu sprawy. W końcu za dychę nikt nikomu uczty nie sprawi. Jednak podglądam wybory innych zgłodniałych zup, mielonych, pierogów i maślanek.
Przyglądam im się uważnie i zbieram się już do startu, aby wszystkim zrobić pamiątkowe ujęcie. Takie pierwsze przyjęcie. Taki początek i koniec. Ale coś mnie ciągnie za lejce, coś powstrzymuje. I nigdy nie jestem bohaterem, żadnym wydarzeniem. Zamawiam, płacę, żartuję z panią w żółtym fartuchu, biorę przybrudzone sztućce i mlaskam, połykam. Potem zmykam. Umykam przez park, przez przejścia. Najedzony, zapatrzony, wygłodniały samotności…
hm...finisz mnie zaskoczył.
OdpowiedzUsuńale przypomniałam sobie, że ,,lubisz być sam, tylko źle znosisz samotność" - tak to chyba było?
Taki bar mleczny to zwykle kawał dobrej socjologii...
OdpowiedzUsuńnie ma nic gorszego niż samotne jedzenie... no, prawie nic...
OdpowiedzUsuńEmmo - jak start taka meta...
OdpowiedzUsuńBello - socjologii? Tak, kawał niezłego życia.
Mauro - gorsze jest samotne picie...
w Miniaturce jakie naleśniki były :)) W Eurusiu nie bywałam, ale z nostalgią myśle o Pod Arkadami i Kuchciku :)))
OdpowiedzUsuńaczkolwiek bary mleczne kojarzą mi się głównie ze studentami i emerytami szukającymi towarzystwa :))
Joanno - polecam Jowitę - najlepsze tanie Żarcie :) w tym mieście, jedno irytuje:) - strasznie czysto i smacznie tam jest, a całe 11 złotych jesz dwa dania i o drogę ze szczęścia pytasz:)
OdpowiedzUsuńuściski
To na Zwierzyneckiej jest:)
...bardzo nie lubię samotnego jedzenia......już prędzej picie mogłabym znieść/znosiłam....:):)...w Krakowie jest bar mleczny gdzie jeść dają jak u babci na wakacjach...za tą Twoją dychę oboje wyszlibyśmy najedzeni...:):)...
OdpowiedzUsuńMaju - no zły jestem, no wkurzony, no naburmuszony -
OdpowiedzUsuńdlaczego TAM nie BYLIŚMY,
Zołza jesteś:)))))
...Nivejka jest zołza....ja najwyżej ruda małpa...:):)...przyjedź na miesiąc to zdążymy WSZĘDZIE być....:):)...
OdpowiedzUsuńMaju - po miesiącu miałabyś mnie po dziurki w nosie:)))))))) Nie jesteś Małpą, tylko Rudym Motylem... :) Pięknym.
OdpowiedzUsuńBył tak bar... na warszawskim Żoliborzu ... studenckie lata mi sie przypomniały. Białe talerze z granatowym paseczkiem i aluminiowe sztućce... I ten zapach. I ci ludzie. I ja z tamtych lat...
OdpowiedzUsuńPeeS. Jestem zołzą. I wcale się tego nie wstydzę. Wręcz przeciwnie;)
Nawet w barze mlecznym potrafisz odnaleźć natchnienie :), ja również przesyłam uśmiech!
OdpowiedzUsuńSamotne picie gdzieś prowadzi - choćby na manowce.
OdpowiedzUsuńSamotne jedzenie - nigdzie.
Moim zdaniem.
Nivejko - Tobie, jako zołzie dyplomowanej, mówię - białe talerze z paseczkiem są zajefajne :)))) jak nasze wspomnienia:)
OdpowiedzUsuńIw - w barze - NAJŁATWIEJ:), :)
Mauro - nie lubię, już, manowców...
..hmmm....ja kocham rude małpy...one się orangutany nazywają.....jak znajdę to Ci pokażę cudne zdjęcie....też polubisz...:):).... (motyle żyją za krótko......)
OdpowiedzUsuńCzy od zawsze w barze MLECZNYM można było jeść mielone?
OdpowiedzUsuńA ja chodziłam na pierogi, albo naleśniki. Durna baba.
Pozdrowionka:-).
Maju - motyle są cudem, małpy początkiem, a więc jesteś motylem z małpimi zachciewajkami:))))
OdpowiedzUsuńIda - ZAWSZE!!!!!!!!!
.. nr 1 mlecznej barowości jest w Łodzi na Wioślarskiej..w Szczecinie też można się nieprzyzwoicie zabawić .. ale nie aż tak.. hmm, powodem zgagi jest jedzenie szybkie
OdpowiedzUsuńMiałam jeden ulubiony bar w Mieście Pierwszym...serwowane tam nieziemski koktajl jagodowy i cudną wuzetkę;)) Odezwały się chyba we mnie zachciewajki....
OdpowiedzUsuńBary kojarzą mi się ze studenckimi czasami. Byłam stałą bywalczynią tego na Świętym Marcinie przy czytelni Raczyńskich i tego na Gwarnej. Jak leniwe, ruskie i naleśniki to tylko tam, zawartość mięsa w mięsie w tych czasach była problematyczna:-)
OdpowiedzUsuńMoże w barach jest życie a w domach bary?
OdpowiedzUsuńA ja nie lubię gdy ktoś patrzy jak jem...jednak bynajmniej nie wiąże się to z jedzeniem tylko w samotności :))I uwielbiam gotować. Nawet jeśli czasem tylko dla siebie :)Nie odebrałabym sobie tej przyjemności :))
OdpowiedzUsuńSłodka - zachciewajki kulinarne są piękne, ale i realne, serdeczności Słodkie:)
OdpowiedzUsuńUliszko - ten na Marcinie - tak sobie, ale wszytstko zależy od wspomnień:)
Bareya - coś w tym jest, tak, tak jest.
Durga - ja też uwielbiam, ale gdy jestem sam - wówczas CZASAMI po prostu mam lenia i wpadam do Eurusia (na mielonego strusia:)))))
My mamy "Kubusia" (z kwadratowymi stolikami przykrytymi ceratą) i "Starówkę" droższą, ale ze stolikami z obrusami za szkłem :) Nadal bywam, bo lubię swojskie i niedrogie jedzonko :) Ale do dzisiaj pamiętam bar w Gdańsku gdzie parę lat temu (ale nie aż tak dawno jakby się mogło wydawać) za 2,50 zł zjadłam schabowego ziemniaczki i fasolkę :)
OdpowiedzUsuńNa zdrowie :)
OdpowiedzUsuń...leniuchujesz dzisiaj???.....
OdpowiedzUsuńGdy głowa pełna marzeń
OdpowiedzUsuńi bar instpiruje
Holden pisze mleczne teksty
narrator w chmurach buja
Proszę wybacz rymy częstochowskie :), jakoś tak mi się samo napisało :)
Jus - sorry, że teraz - zagubiłaś się - czyli ja:) tak, za zgagę obwiniam także szybkość...
OdpowiedzUsuńMałgorzato - jak tam będę, to Kubuś cały mój:)
Margo - :)a dziękuję
Maju - skądże znowu, upajam się depresją
Iw - dziękuję za rym:)) bardzo!