wtorek, 11 sierpnia 2009

lot

Byliście kiedyś na mszy we własnej intencji? Ja byłem dzisiaj-wczoraj. Przyjechał mój przyjaciel. Ksiądz S. Byłem w kościele z synem i jego mamą, potem gadaliśmy, wspominaliśmy. Pieniędzy brak, ale na duszy lżej. Swobodniej.

Wpadł z daleka z dobrym słowem i swoim nieodłącznym uśmiechem. Wieczorem na Starym Rynku jedliśmy, maczaliśmy palce w fontannie przeszłych wydarzeń ogólniaka i wypitego wina marki Wino w kaszubskim parku…

Czasami warto pomodlić się wśród bliskich!

7 komentarzy:

  1. ...warto!!!!....więcej takich spotkań Ci życzę...:)..

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm... Wiesz - chyba dlatego, iż nie jestem
    osobą religijną (choć na swój sposób-
    wierzącą - cokolwiek to znaczy...), a już
    pewnym jest , iż nie praktykującą religii
    w Kościele -
    takie "uczestnictwo we mszy we własnej intencji"-
    ma dla mnie coś z "perwesyjnych" (przepraszam
    za to określenie, ale nie w zdrożnym znaczeniu go tu zastosowałem) praktyk.
    Pewnie też - wynika to z tego, że nie znam
    kościelnych rytuałów.
    Ale generalnie - odnosząc się do Twojego
    pytania - to msza we własnej intencji- niesie w sobie jakąś "dwuznaczność" (w moim subiektywnym
    odbiorze "bezbożnika").Zapewne - sam bardzo dziwnie bym się czuł - uczestnicząc w niej-
    gdyby była w mojej intencji.
    Chodzi mi o samą mszę i intencję "własną".
    Ale pewnie tego po prostu nie rozumiem,
    bo ...nie znam.

    Mam tez wśród dobrych Znajomych (bo jednak-
    nie koniecznie aż Przyjaciół) - zarówno
    księdza, jak i zakonnicę - ale nigdy nie
    ma między nami relacji : duchowni - "cywil" ;).
    Po prostu - rozmawiamy o wszystkich wspólnych sprawach dawnych, zabawnych, czasem nawet
    i pikantniejszych (gdy "grzeszyli" w "cywilu" ;D jeszcze będąc).

    Wracając do mszy - jestem pewien wręcz, że to
    była forma przyjacielskiej i szczerej
    "przysługi" (chyba znowu - złe słowo...)
    Twojego Przyjaciela - księdza. Bo przecież
    właśnie w taki sposób księża "pomagają" innym - modlitwą i całym tym rzymskim ceremoniałem-
    a cóż dopiero - zrobić to dla Przyjaciela.

    Już dość naplątałem w tych analizach ;p heh.
    Lepiej spadam do moich zajęć ;D.

    Pozdrawiam!;)
    -Marius

    OdpowiedzUsuń
  3. Maju - dziękuję...

    Mariusz - luz:) Tak to była "przysługa", po prostu wspólna modlitwa w kościele i poza nim. Znamy się 23 lata i konwenanse są nam obce. Po prostu przyjaciel z przyjacielem. A, że widzimy się raz-dwa w roku............. Normalnie widzę zgrzyt, ale nie gdy myślę o Nim:)))))

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mam księdza przyjaciela, ani też mszy w mojej intencji jeszcze nikt nie odprawiał jednak wierzę, że to wstawiennictwo Ci w specyficzny sposób pomaga :)A to ważna rzecz.

    Moje podejście do Boga i wiary jest troszke inne od większości zagorzałych katolików - nie muszę chodzić do kościoła, by się modlić i każdą modlitwę mogę przeżyc tak jak zwykłą mszę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Latarniku - szanuję Ciebie i Twoje poglądy, z moim "chodzeniem" do Kościoła też bywa różnie, ale Bóg (dla MNIE) JEST WAŻNY...Przyjacielska wizyta to kolejny dowód Jego istnienia:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Holden,taki przyjaciel to skarb! pilnuj i pielęgnuj tą przyjaźń...

    OdpowiedzUsuń
  7. wiesz...ja jestem strasznym bezbożnikiem i podobnie jak Latarnik pojmuję modlitwę. nie wiem nawet czy jestem wierząca w ogóle! mój rozum nie wierzy, ale coś we mnie jednak wierzy... zaakceptowałam ten fakt, że to ,,coś " wierzy - widocznie tego potrzebuje. i Ty też modlisz się, bo widocznie tego potrzebujesz. no i dobrze :-) skoro przynosi Ci to ulgę to rób to.

    OdpowiedzUsuń

statystyka