Byliście kiedyś na mszy we własnej intencji? Ja byłem dzisiaj-wczoraj. Przyjechał mój przyjaciel. Ksiądz S. Byłem w kościele z synem i jego mamą, potem gadaliśmy, wspominaliśmy. Pieniędzy brak, ale na duszy lżej. Swobodniej.
Wpadł z daleka z dobrym słowem i swoim nieodłącznym uśmiechem. Wieczorem na Starym Rynku jedliśmy, maczaliśmy palce w fontannie przeszłych wydarzeń ogólniaka i wypitego wina marki Wino w kaszubskim parku…
Czasami warto pomodlić się wśród bliskich!
...warto!!!!....więcej takich spotkań Ci życzę...:)..
OdpowiedzUsuńHmm... Wiesz - chyba dlatego, iż nie jestem
OdpowiedzUsuńosobą religijną (choć na swój sposób-
wierzącą - cokolwiek to znaczy...), a już
pewnym jest , iż nie praktykującą religii
w Kościele -
takie "uczestnictwo we mszy we własnej intencji"-
ma dla mnie coś z "perwesyjnych" (przepraszam
za to określenie, ale nie w zdrożnym znaczeniu go tu zastosowałem) praktyk.
Pewnie też - wynika to z tego, że nie znam
kościelnych rytuałów.
Ale generalnie - odnosząc się do Twojego
pytania - to msza we własnej intencji- niesie w sobie jakąś "dwuznaczność" (w moim subiektywnym
odbiorze "bezbożnika").Zapewne - sam bardzo dziwnie bym się czuł - uczestnicząc w niej-
gdyby była w mojej intencji.
Chodzi mi o samą mszę i intencję "własną".
Ale pewnie tego po prostu nie rozumiem,
bo ...nie znam.
Mam tez wśród dobrych Znajomych (bo jednak-
nie koniecznie aż Przyjaciół) - zarówno
księdza, jak i zakonnicę - ale nigdy nie
ma między nami relacji : duchowni - "cywil" ;).
Po prostu - rozmawiamy o wszystkich wspólnych sprawach dawnych, zabawnych, czasem nawet
i pikantniejszych (gdy "grzeszyli" w "cywilu" ;D jeszcze będąc).
Wracając do mszy - jestem pewien wręcz, że to
była forma przyjacielskiej i szczerej
"przysługi" (chyba znowu - złe słowo...)
Twojego Przyjaciela - księdza. Bo przecież
właśnie w taki sposób księża "pomagają" innym - modlitwą i całym tym rzymskim ceremoniałem-
a cóż dopiero - zrobić to dla Przyjaciela.
Już dość naplątałem w tych analizach ;p heh.
Lepiej spadam do moich zajęć ;D.
Pozdrawiam!;)
-Marius
Maju - dziękuję...
OdpowiedzUsuńMariusz - luz:) Tak to była "przysługa", po prostu wspólna modlitwa w kościele i poza nim. Znamy się 23 lata i konwenanse są nam obce. Po prostu przyjaciel z przyjacielem. A, że widzimy się raz-dwa w roku............. Normalnie widzę zgrzyt, ale nie gdy myślę o Nim:)))))
Nie mam księdza przyjaciela, ani też mszy w mojej intencji jeszcze nikt nie odprawiał jednak wierzę, że to wstawiennictwo Ci w specyficzny sposób pomaga :)A to ważna rzecz.
OdpowiedzUsuńMoje podejście do Boga i wiary jest troszke inne od większości zagorzałych katolików - nie muszę chodzić do kościoła, by się modlić i każdą modlitwę mogę przeżyc tak jak zwykłą mszę.
Latarniku - szanuję Ciebie i Twoje poglądy, z moim "chodzeniem" do Kościoła też bywa różnie, ale Bóg (dla MNIE) JEST WAŻNY...Przyjacielska wizyta to kolejny dowód Jego istnienia:)
OdpowiedzUsuńHolden,taki przyjaciel to skarb! pilnuj i pielęgnuj tą przyjaźń...
OdpowiedzUsuńwiesz...ja jestem strasznym bezbożnikiem i podobnie jak Latarnik pojmuję modlitwę. nie wiem nawet czy jestem wierząca w ogóle! mój rozum nie wierzy, ale coś we mnie jednak wierzy... zaakceptowałam ten fakt, że to ,,coś " wierzy - widocznie tego potrzebuje. i Ty też modlisz się, bo widocznie tego potrzebujesz. no i dobrze :-) skoro przynosi Ci to ulgę to rób to.
OdpowiedzUsuń