Nastawiłem się, nakręciłem na ten mecz, bo od samego rana byłem źle nastawiony do wiosny, do listów, do kościoła, do telefonów, do jedzenia, do książek, do filmów, do muzyki i… liczyłem, że ten mecz coś zmieni. Nie chciałem siedzieć w domu i np. napić się. Chciałem inaczej. Ruszyłem „w miasto”. Kilka godzin łażenia, a potem patrzenia NA NIC i nic. Źle. W piłce. Źle. W życiu. I jeszcze to słońce na stadionie, głowa mi pęka, a oni zagrali, tak jakby znali moje życie (sic!- ale banał); FATALNIE.
A wtedy ratuje mnie tylko poezja. Ich. Moja. Wszelaka.
Autoportret
z biegiem się nudzę, po w czasie dostrzegam długonogą
kobietę na przystanku na drugiej stronie mojego okna
i wiercę coś w brzuchu, często przy uchu wiersze do szuflady
a kiedy wpada spocony reporter, niosąc kaganek zbrodni
na pierwszą stronę
śmierdzę gorzej od niego i wlewam lód do wódki, mieszam szklanką
odprężam się i przeklinam złe zdjęcia w półmroku oglądane na jutro
i często za często potem zwracam i wracam
do szkolnej łazienki z dziurą na bidet i inny architektoniczny plan
to wszystko odlewam w gipsie złamanej kończyny na boisku
wtrzydziestejpierwszej minucie meczu o żadną stawkę
a oni to dają na okładkę, bo nie mają nic lepszego, nic bardziej
krwawego
2003
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz