piątek, 31 grudnia 2010

31 pierwszy czyli Sylwester



Nigdy nie zmienię zdania o Kapuścińskim. Po przeczytaniu jego książek, obejrzeniu fotografii, jednym przypadkowym spotkaniu. Będę go szanował w swojej pamięci. Nie zmieni tego opowieść Artura Domosławskiego.
Muszę jednak przeprosić autora. Po dwustu stronach złorzeczyłem, teraz dziękuję mu za to, że dane było mi ją przeczytać.
Moja lista wątpliwości i uwag jest długa, ale to nic zdrożnego. Nadal drażni mnie pewnego rodzaju naiwność Domosławskiego. Drażni pominięcie zupełnie fotografii w życiu Kapuścińskiego. Koniec. Lektura jest tylko pretekstem do dzisiejszego pisania.

Za kilka godzin położę się spać. Nie mam zamiaru pić na umór, obserwować fajerwerków i słuchać taniego popu w telewizji. Zanim jednak polegnę po kilku głębszych, muszę zająć się – jak zwykle – sobą.
To był kiepski rok. Niepotrzebnych wydarzeń, złudnych wiraży, miraży. Najgorsze było i jest to, że zamiast spokoju, osiągnąłem stan zupełnie niepotrzebnego, głupiego wrzenia. Zaczepiam ludzi, szukam ringu tam gdzie mogłoby dojść do dobrej, twórczej potyczki na słowa, ujęcia. Biję innych, gdy oni zasługują co najwyżej na prztyczek. Powód? Diagnoza jest zbyt złożona, ale czuję, że dalej tak nie uciągnę. Zmęczony koń. Stary koń, o którego pytał już rzeźnik.
Bawi mnie zabawa w postanowienia, zwłaszcza te noworoczne. Postanowić – obiecać można wycierać buty i wyrzucać śmieci, a tu sprawa jest poważniejsza. Jak staremu koniowi uświadomić stan rzeczy, że źrebakiem jest tylko we wspomnieniach, słowach, fotografiach.
Przeczytałem dzisiaj w nocy frazę (odkurzoną, podpiętą na fiszce pod stare zdjęcie)

Jesteś śmieciem, jesteś moją fantazją.

To z Dostojewskiego, z Braci Karamazow. Na zdjęciu mój ojciec. Jest data i miejsce: K, 1988. Miałem 17 lat.
Dzisiaj, zgorzkniały w nocnych poszukiwaniach pomyślałem, że ten cytat odnosi się nie do niego, lecz do mnie. Rankiem mi przeszło. Dlaczego? Bo nie chcę mi się już ciągnąć przeszłości. Muszę mieć racjonalny pomysł na dziś, potem.
Pokora i duma. To nie są slogany. Pokory wciąż mi brakuje, a duma rozpiera. Jak wiadomo zupełnie niesłusznie.
W pokorze więc życzę, abyście byli uczciwie dumni ze swojego życia. Jeżeli do tej pory był z tym problem, to niech 2011 rok to zmieni.
Do siego roku!

środa, 29 grudnia 2010

oni


Zdrada jest domeną męską. Honorem jest być złym. To takie bohaterskie, mocne. Jest co dać na afisz.
Ale nie będzie analizy mężczyzny. Będzie odpowiedź dlaczego wybieram kobiety. Także w przyjaźni, a głównie w twórczości. W pisaniu i fotografii.
Przepadam za facetami, których nie znam. Idole z plakatu, z książek, z płyt, z obrazów. Pozostali? Marność nad marnościami. W życiu mianem „przyjaciela” określałem pięciu. Dziś nie ma żadnego.
Wina? Moja. Przez całe życie szukałem „zastępczego ojca”, a więc wybierałem starszych przyjaciół. Musiało się rozsypać.
Wina? Ich. Przyjaźniliśmy się, bo byłem szefem i wypadało mnie mieć w portfolio.
Wina? Moja i jego. Mam paskudny charakter, a jemu wydawało się, że przyjaźń można kupić.
Kocham jednego faceta. Mojego Syna. Dla niego i przez niego żyję. Dla siebie? Dzięki niemu.
Lubię – tak lubię – starych mężczyzn. Pokaleczeni podchodzą do życia z dystansem. Warto ich słuchać, warto naśladować. Dlatego, gdy spotykam się z ojcem mojej Byłej, staram się kreślić plany na przyszłość. Fantazjuję: - Chciałbym być takim ojcem.
Gdy jestem w depresji, podziwiam samobójców. Przeważnie byli to faceci. Mieli w sobie odwagę – krzyczę, przeglądając się w lustrze.
Gdy wraca mi ochota i siły, podziwiam dozorcę z miejscowego przedszkola, który codziennie rano odśnieża, zamiata, krząta się. Widzę go przez okno. Nic o nim nie wiem.
O mężczyznach nie warto zbyt wiele wiedzieć.

wtorek, 28 grudnia 2010

One

Moja fascynacja kobietami zaczyna przybierać znamiona choroby. Znanej mi doskonale – choroby uzależnienia.
Gdzieś zagubiłem samczy popęd, by wszystkie napotkane powinny wylądować w moim łóżku. Może dlatego, że nie mam już hamulców i rozpoznaję Je rykoszetem swojej samotności, a nie prostego pożądania.
Urzekają mnie kobiety młode, dojrzałe, stare.
Każdej robię zdjęcia (chociaż zwykle nie mam aparatu), z każdą rozmawiam, w każdej szukam znaku piękna lub brzydoty. Znakiem mogą być brwi, stopy, paznokcie, dłonie, usta, uszy, włosy, podbródek, piersi, uda... Litania pięknych zbiorów.
Potem spisuję TE znaki szczególne. Znamiona moich fascynacji. Przelewam na papier fantazje, piszę listy nigdy niewysłane, robię zdjęcia, śnię.
Jak kolekcjoner zakładam w każdym tygodniu kolejny klaser swoich zdobyczy.
Codziennie wracam do swojego uzależnienia. Gram intuicyjnie. Słowa często są zbyt kalekie, by oddać obraz „napotkanej”. Zdjęcia przypadkowe i te zaplanowane wciąż nie są spełnieniem. Dlatego ułomną kreską zaczynam wspominać usta, oczy, ich stroje i nastroje. Rysuję i zgniatam. Karta za kartą. Kobieta za kobietą. Porzucone, wyrzucone, zgwałcone, kochane, samotne, czasami szczęśliwe.
Żadnych słów wypowiedzianych. Pełna głowa, pełen folder, pełne zeszyty.
Gdy któraś z Nich nagle do mnie dzwoni, dziwię się i skrępowany  wykręcam się brakiem czasu lub zmęczeniem w podróży. Sugestywnie kłamie w obronie koniecznej.
Gdy dzwoni znowu i czułym głosem wypowiada moje imię, zaczynam tracić rezon. Zaczynam się bać, że dla tej jednej będę musiał zostawić TE wszystkie.

niedziela, 26 grudnia 2010

choinka


Chroniczny brak gotówki. Moje lektury są zaległe i przewlekłe. Lista pożądanych jest dłuższa od kobiet zapomnianych.
Szymon (z dedykacją Dla Taty od Gwiazdora) sprawił mi Głowackiego „Good night Dżerzi”, jego mama (z adnotacją Od Gwiazdora za Grzeczność) Domosławskiego „Kapuściński NON-FICTION”.
Chłonę i zwracam, odwracam i zawracam. Zacząłem od dzieła dziennikarza roku 2010. Jestem na 215 stronie i jest mi żal autora. Podobnie jak on i jego bohater, podkreślam zdania ważne. Ołówek wariuje ze zdziwienia.
Dziwi naiwność, złość, przedziwny infantylizm. Dziwi ułomność języka i dobór zdarzeń, wydarzeń, obrażeń.
Zostało mi jeszcze trzysta stron. Wyrok jest, więc w zawieszeniu. Już pragnę liter Głowackiego. Też po polsku, ale po wyrywkowym zaczytaniu, wiem że będzie tylko lepiej.
Lepiej jest po świętach. W nowych skarpetach, z butelką perfum i głową czystą od natręctw.

piątek, 24 grudnia 2010

TAK!

Wam i sobie:
Wyciszenia. Zrozumienia. Znalezienia. Odzyskania. Olśnienia. Spełnienia.

wtorek, 21 grudnia 2010

złość


sowizdrzał!
dupek w sosie kompleksów!
kolekcjoner ran zadanych!
Proszę nie krzyczeć, proszę.
Autobus linii 64 jeździ co dwanaście minut.
co się wtrącasz gnoju?
pytał cię ktoś o zdanie?
w ryja?
Doradzam spokój, proszę.
Pewnie zaspała, zaraz otworzy.
Poza tym za rogiem jest kolejny monopolowy.
zamknij się!
nie patrz się na mnie!
weź jakieś prochy!
Może wystarczy wyłączyć telewizor?
Może zmienić kanał.
Zniszczyłeś mi życie!
Cholera dlaczego, ja cię poznałam?
Chcę rozwodu!

Wsiadam do autobusu linii 64, kupuję pół litra czystej i oglądam tvn24.

wtorek, 14 grudnia 2010

pięć



nie zdejmuj butów
nie licz na miłość
chodź do łóżka
potem wyjdziesz za mąż
za kogo będziesz chciała

ubierz buty
chciałem tylko rozmowy
za dwieście pięćdziesiąt za godzinę
polecił cię proboszcz
tak, wiem rozmawiacie dłużej

mam nowe buty
namiętne skórzane
na koturnie
na ślad języka
przyjedź natychmiast

nie patrz w oczy
oddaj stopy
ubierzmy je w szpilki
uderz w twarz
zakwitnie blizna 
w polu zmarszczek

biegnij do mnie
spakuj wszystkie
jutro oddamy
(wreszcie poznałem
panią z obuwniczego)


sobota, 11 grudnia 2010

próba

Pamiętam wiele, ale nie wszystkie.
60 tabletek dla epileptyków,
spanie z nożami ostrzonymi przed snem,
pełne wanny wody,
hotele wynajmowane na trzy dni (by nikt nie przeszkadzał),
podcięty nadgarstek,
poharatane stopy,
5 opakowań tramalu z butelką niewiemjużczego,
6 działek amfetaminy i 2 działki niepamiętamczego,
5 opakowań w kwadrans tego co przypisali mi psychiatrzy na wiele tygodni,
sznur z budowy,
kable od komputera,
parapet okna na dziewiątym piętrze,
tabletki do zmywarki,
rośliny, którego podobno pomagają i przyspieszają,
wtargnięcia na ulice, lekkie potrącenia.

Mógłbym tak długo i wszystko pomnożyć przez pewien liczebnik. Mógłbym wspomnieć upokorzenie moje, bliskich. Szpitalne wizyty; oficjalne i ukrywane. Pierwszy raz zabijałem się, gdy miałem 16 lat, ostatni raz w październiku ubiegłego roku. I wydawało się, że dobrze, że przeżyłem. Komu? Mnie się wydawało. A dzisiaj?
Dzisiaj nic już nie wiem, niewiele rozumiem.
Piszę TO do siebie, dla siebie. Bez paniki, to żaden szantaż. To próba otrzeźwienia. Próba życia.
Gdy jest już bardzo źle, wspomnij kiedy było gorzej – to pomaga.
Może. 

czwartek, 9 grudnia 2010

atmosfera



pod kaloryferem
kurz, zdechła mysz
żółty ser
topi się śnieg
grzeję stopy
w dziurawych snach
wysiadłem z fotela
spadłem na pysk
gaszę camela na oczach
dwudziestolatki
kiepski portret młodości
nożyczkami zaglądam do ust
puste
zbędne
żadne
ściągam spodnie
chowam się w kocu z plam nasienia i krwi
jem z książek kucharskich
gotuję na ekranie
robię pod siebie
brutalnie odmawiam odwiedzin
nie chcę też mydła i szamponu dla psa
skomlę skutecznie
nawet gdy śmierdzę

statystyka