Tak, jestem w permanentnej depresji. Nie radzę sobie. Właśnie kończy się najgorszy urlop. Nie starcza na chleb, starcza na papierosy. Nie wierzę w jutro, nie chcę uwierzyć we wczoraj.
Litania utyskiwań jest – jak zwykle – długa. Ale ściana, przed którą stanąłem jest ze szkła. Widzę przez nią innych. Mlaskam jęzorem, pozdrawiam znajomych. Nikt nie słyszy, nikt nie widzi. Lustro weneckie?
Gdyby nie Szymon całymi dniami leżałbym w łóżku i wył do sufitu. A on wyrywa mnie do kuchni, łazienki, parku. Są więc obiadki, pranie i rolki, i rower. Pociąga mnie za sznurki i jakoś funkcjonuję.
A gdy pojedzie, gdy wyjedzie kimkolwiek będę – będę sobie sam sobą…